Zacznijmy może od tego, że należę do wąskiego grona
czytelników, na których Grey nie zrobił najmniejszego wrażenia. Może
nawet nie tyle, że nie rozumiem fenomenu tej książki, co prawdę mówiąc
po samym jej przeczytaniu - chyba nie byłam w stanie do końca zrozumieć
jej treści. Może to brzmi wręcz absurdalnie biorąc pod uwagę to, co w
owej treści zostało zawarte, niemniej jednak dopiero ekranizacja
pozwoliła mi zrozumieć Christiana na tyle, by "coś" pchnęło mnie do
sięgnięcia po druga część książki. Z tym, że mimo chęci i starań nie
przebrnęłam przez nią ani za pierwszym, ani drugim podejściem.
Wewnętrzna bogini Any jest najbardziej irytującym tworem literackim, z
jakim do tej pory się spotkałam, który skutecznie mi to uniemożliwia.
Niemniej jednak - pierwsza część filmu, pewnie głównie dlatego, że nie
oczekiwałem niczego, co zasługiwałoby choćby na miano "dobrego",
naprawdę mi się podobała. Ostatecznie podsumowując wcześniejsze:
abstrahując od erotycznych treści dostrzegłam w Greyu dramat i to samo
dostałam, kiedy go sfilmowano. Tyle.
Idąc wczoraj do kina na część drugą, po dość pobieżnej i niedokończone lekturze książki (która moim zdaniem jest lepsza od swojej poprzedniczki), spodziewałam się czegoś podobnego. Żadnych Oscarów, ale jednak filmu, który przyciągnie moją uwagę i sprawi, że nie zmarnuje swojego czasu... Cóż, niestety, trochę się przeliczyłam.
Prawda jest taka, że to nadal jest tylko Grey. Erotyk dla mamusiek,
który otworzył drzwi wielu sypialni i z pewnością wielu osobom pozwolił
obudzić w sobie skrywane pragnienia, nawet jeśli sceny z tej książek nie
zostały odwzorowane w tych sypialniach co do najmniejszego szczegółu. O
ile w pierwszej części jest mowa o specyficznym układzie głównych
bohaterów i próbie zrozumienia swoich pragnień, tak w drugiej więcej
jest jednak erotyka - waniliowego seksu, pozornej próby znalezienia
kompromisów i... absolutnego okrojenia i dodatkowego spłycenia wątku
psychiki Szarego, który jako jedyny w całej tej serii stanowi coś
wartego skupienia uwagi. A spłycanie czegoś, co nigdy wzniosłe nie było
jest poniekąd wbijaniem kija w mrowisko... Głośna burza, a po niej
jeszcze głośniejsza nicość.
Poza tym nie mogę wspomnieć o aktorach. Podobnie jak w
pierwszej części wszyscy bohaterowie drugoplanowi są drugoplanowi tak
bardzo, że na samym końcu miałam problem z odróżnieniu siostry
Christiana od przyjaciółki Any, przy czym one nie tyle są podobne, co
jest ich tak mało, że jako dwie blondynki... po prostu mi się pomyliły.
Dwa - o ile Christian przekonał mnie do siebie sylwetką i sceną finałową
z pierwszej części, tak z przykrością stwierdzam, że gra Jamiego
Dornana w części drugiej jest tak beznamiętna, że bez względu na to czy
jest zły, podniecony czy zadowolony, wygląda podobnie. Za wyjątkiem
jedynie tego, że w tej części na jego twarzy częściej widać uśmiech.
Cała reszta, gdyby nie było dźwięku, byłaby wielką sieczka. Poza dwiema
dobrymi scenami (nie będę spojlerować. kto widział i wie o jakich
mówię?). Ale dwie sceny na dwie godz filmu to trochę mało, Dornan. Twoja
klata nie załatwia całej sprawy, sorry.
Za to Dakota Johnson w tej części pokazuje charakter, za co należy jej
się plus. Przy czym scena (uwaga: mały spojlerek ;)) gdzie pani Robinson
mówi jej, że nie wygląda na kobietę będąca w stanie komukolwiek się
podporządkować budzi moje zwątpienie czy aby na pewno od Any bije ta
pewność siebie... Widzę ją, to na pewno, ale nie jestem przekonana czy aż tak
wyraźnie.
W jakiejś recenzji czytałam wczoraj, że to kiepski film z kilkoma scenami lekkiego porno, w którym postanowiono ukazać cos dla obu płci, dzięki czemu kobiety mogą napawać się widokiem nagich pleców Christiana, a mężczyźni - nóg, piersi i pośladków Any. Czy to jest soft porno? Nie wiem. Ani porno ani duszno. Kilka tygodni temu byłam w kinie na Wisłockiej i w takim wypadku musiałabym o tej produkcji powiedzieć to samo. A nie chce, bo tu kompletnie nie ma co porównywać. To chyba w ogóle grzech wspomnieć o tych filmach w kontekście jakiegoś porównania. Absolutnie nie będę go robić.
Rzecz w tym, że na pytanie jak było w kinie odpowiadam, że był niezły popcorn. A pytanie jak film pozostawię bez odpowiedzi, jedynie ze wzruszeniem ramion. Nie wiem. Oczekiwałem ekranizacji lepszej książki (biorąc pod uwagę tę część i poprzednią) na - co najmniej - równym poziomie z poprzednią, a tymczasem film jest okrojony, spłycony, nie najlepiej zagrany, a w dodatku dobre sceny jestem w stanie policzyć na palcach. Takich produkcji się nie zapamiętuje. Szkoda, bo tym razem miałam jednak jakąś nadzieję, że nie będzie źle. Niestety, dobrze też nie było.