facebook google instagram
Obsługiwane przez usługę Blogger.
  • Home
  • baby
  • BOOKS / MOVIES
  • Beauty / Fashion
  • Life Style
  • About
  • Contact
  • COOPERATION

Zimne kawy. Tworzone z myślą o kobietach.


Cześć!
Pamiętacie czasy z rodziną przy planszówkach? Spędzacie wspólne wieczory z rodziną grając w gry planszowe? Czy to zdecydowanie dla Was odległe czasy? Ja pamiętam swoje dzieciństwo przy takich grach. Wyjazdy do babć i długie wieczory spędzane przy chińczyku. Czy te w domu przy kartach. No dobra, karty zostały nam do tej pory dzięki rodzinie męża. Często spędzamy wspólnie czas przy tali kart. I powiem Wam, choć wiem, że nie powinno się zaczyna zdania od "i", że bardzo lubię ten czas. Mówcie co chcecie, ale współczesny świat zalany elektroniką zabrał nam te bezcenne chwile. Ok, sama jestem uzależniona od tej współczesności, ale nie mam problemu, by z niej zrezygnować na potrzeby rodziny. 
Chciałabym bardzo nauczyć moje córki takiego spędzania czasu z rodziną. Wspólnych chwil, które uczą rywalizacji przez zabawę. Co prawda Karina ma dopiero 1,5 roku i jest jeszcze za mała, ale 3 letnia Karola jak najbardziej jest już ciekawa takich zabaw. A my bardzo chętnie kupujemy gry planszowe. Chociażby na ostatnie święta Bożego Narodzenia dziewczyny nie dostały zabawek, a właśnie gry planszowe i książki. Swoją drogą to brawo dla Biedronki, która miała w swoim asortymencie świetne gry planszowe właśnie dla 3 latków od Disneya w tym czasie.


Memory to nasz nr 1. (Ps. możecie zrobić je sami ze zwykłej kartki papieru. Dzielicie ją na 24 części i rysujecie 12 różnych obrazków. Wycinacie i macie gotową grę)
Zasady?
Gra Memory polega na tym, że rozkłada się wszystkie karty na płaskiej powierzchni, odwrócone obrazkami do dołu, następnie odkrywając je staramy sięy dobrać pary. 

Ostatnio Karola dostała do przetestowania grę "Mały Tropiciel"od firmy Artyk Game, która jest świetną grą na spostrzegawczość. Ponadto ma 3 poziomy trudności, który możecie dostosować do wieku dziecka.
Zasady?
Polega na rozłożeniu kart i jak najszybszym zgadnięciu jakiego rysunku brakuje na karcie. 

Kolejna super zabawka, która polega na układaniu 5 takich samych klocków w specjalnie przygotowanym opakowaniu to: Top Tramps Mach d Winning Moves. My mamy wersję z lalkami LOL, ale bohaterów do wyboru jest naprawdę sporo.
Zasady?
Układamy 5 klocków poziomo bądź pionowo z tymi samymi bohaterami specjalnym pudełku. Dziecko może grać samo, albo z rodzeństwem czy rodzicami. 

Wcześniej wspomniałam Wam o grach, które dziewczyny dostały na ostatnie święta. Były to gry od firmy Trefl, dostępne właśnie wtedy w Biedronce. My mamy: "Poznaj cyfry", która uczy nie tylko cyfr ale również kolorów. (Ja np klocki z kolorami wykorzystuję w ten sposób, że pokazuję Karoli dany kolor proszę o nazwanie go i znalezienie w domu przedmiotu z tym kolorem.)
W grę można grać na 7 sposobów, które macie napisane w dołączonej instrukcji.

Ponadto mamy domino, puzzle, chińczyka i warcaby, ale tych gier nie muszę Wam chyba przedstawiać. A na wieczory dla dorosłych mamy Monopoli.


+

I tutaj wtrącę się ja, zawsze gotowa do spędzania wolnego czasu ze znajomymi w ten sposób. Co prawda Kasia zwróciła uwagę na to, że elektronika zabiera nam czas spędzony wspólnie przy przysłowiowym stole, ale... no właśnie, zawsze jest jakieś ale! Pierwszą rozmowę z Kasią, jaką odbyłyśmy "rozmawiając", odbyłyśmy na Skypie... przy chińczyku na Kurniku. Dziś, z racji studiów, namiętnie gramy w chińczyka na (jakże ciekawych) zajęciach. Nie umniejsza to wspólnemu spędzaniu czasu, rozmawiamy przy tym normalnie... tyle, że gry nie widać. Co najwyżej rzucone w eter "nie lubię żółtych" sugeruje, że wykład nie wydaje mi się zbyt ciekawy.

Ale, żeby nie było. Dla starych dzieci i rodziców, ale również dorosłych bez dzieci, gorąco polecam grę 5 Sekund. Dostępne są one w wersji dla dzieci i dorosłych i jakkolwiek wydaje Wam się, że jesteście inteligentni i znacie te odpowiedzi "od ręki", udzielenie ich w 5 sekund wcale nie jest takie proste!
W zestawie plansza, pionki, karty do gry i klepsydra odmierzająca tytułowe 5 sekund. Udzielenie prawidłowej odpowiedzi daje możliwość przesunięcia pionka o jedno pole na planszy. Błędna odpowiedź lub jej brak skutkuje utratą kolejki i pozostawieniem pionka na dotychczasowym miejscu.

Jenga! Co prawda niezmiennie od 2 lat śmieję, że Jenga niszczy znajomości, ale prawda jest taka, że to jedna z niewielu gier, w której nie przeszkadza np. bariera językowa. "Oooh" rozumieją przecież wszyscy. Poza tym wydaje mi się, że żadna z gier nie daje tyle śmiechu, co właśnie ta.
W zestawie klocki. Naprzemiennie układacie z nich wieżę (po 3 w rzędzie) i staracie się tak wyjmować kolejne, by wieża nie runęła. Techniki są dwie - my graliśmy w ten sposób, że wyjmowaliśmy klocki z któregokolwiek rzędu (rzecz jasna poza najwyższym), a następnie dokładaliśmy kolejne "piętra". Ostatnio spotkałam się z techniką wyjmowania tych klocków od dołu i odkładania na bok. Może macie swój sposób? :)

I oczywiście scrabble. Uwielbiam! Nikomu nie trzeba ich przedstawiać. Z dostępnych w Waszej puli słów układacie słowa, każdy klocek (i niektóre pola) mają swoją wartość liczbową. Największa liczba punktów wygrywa.

Może Wy macie jeszcze jakieś gry, które chętnie nam polecicie? 
kwietnia 28, 2019 2 komentarze

Cześć!

Daleko mi do polityki, choć z racji zawodu niektórym wydaje się to absurdalne, ale przychodzę dzisiaj z tematem bardzo "na czasie", mianowicie: edukacja. Jakiś czas temu pisałam o tym, że wbrew pozorom wcale nie musicie mieć pomysłu na siebie. W dalszym ciągu utrzymuję to, co powiedziałam wtedy w temacie, choć czasu minęło dość sporo, ale coraz częściej widzę na różnych grupach czy nawet instagramie (zapraszam na @zimnekawy) pytania: jaką szkołę średnią wybrać. I pojawiło mi się z głowie pytanie czy to naprawdę ma aż takie znaczenie. 

Pamiętam czas, w którym sama stanęłam przed tą decyzją. W pierwszym momencie wybór wydawał mi się prosty: moja gimnazjalna klasa szła do ekonomika 25 km od mojego miasta, ale żeby utrzymać kontakt z tymi ludźmi, też chciałam. Przynajmniej do czasu, kiedy nie pojechałam tam pierwsze dwa razy, jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego, i nie uświadomiłam sobie, że spędzanie poranka w zatłoczonym autobusie nie jest szczytem moich marzeń. Ostatecznie ani nie poszłam do tej szkoły, ani nie utrzymałam kontaktu z nikim, z kim planowałam go zachować. Z perspektywy czasu skłamałabym mówiąc, że tego żałuję, ale to kwestia podejścia i uświadomienia sobie, że nie warto walczyć o znajomości i ludzi na siłę. Rozeszliśmy się w różnych kierunkach i: jest to naturalna kolejne rzeczy, po pierwsze, a po drugie, ten czas i tak by kiedyś przyszedł, co ściśle związane z punktem pierwszym. Ostatecznie jako szkołę średnią wybrałam klasę socjalną w liceum w swoim mieście, bo poszły tam dwie dziewczyny, które też znałam z wcześniejszej szkoły... i uciekłam niemal z krzykiem w listopadzie, z czego już w październiku na lekcjach bywałam nieczęsto. Wybór padł na profil administracyjno-ekonomiczny, czyli poniekąd powrót do pierwotnego profilu technikum. Na pierwsze studia poszłam na ekonomię, ostatecznie teraz studiuję administrację. Ale czy to miało na to wpływ? 


Przybliżam swoją ścieżkę dlatego, że potwierdza wcześniej wspomniany post o tym, że nie trzeba mieć na siebie pomysłu. W nim też mówiłam o wielu latach spędzonych na marzeniach o psychologii, która też przecież nie doszły do skutku (choć tego akurat nigdy nie przesądziłam). 

Wracając do meritum, czy wybór szkoły średniej jest aż tak ważny i czy ma to wpływ na dalsze życie nastolatków? Oczywiście, że nie! Jestem w pełni świadoma tego, że od czasu mojej matury upłynęło wiele wody, zmienił się system edukacji i te wybory mają większe znaczenie niżeli miały za moich czasów, jakkolwiek archaicznie to brzmi. Niemniej jednak dalej trzymam się przekonania, że liceum nic człowiekowi nie daje, szkoła zawodowa przygotowuje do zawodu, w którym nieustannie dalej trzeba będzie się kształcić, a technikum otwiera drzwi zarówno do zawodu jak studiów, przy czym żadne z tych wykształceń nie ma dziś takiej siły przebicia jak miało za czasów naszych rodziców.

Abstrahując od przekonania wielu młodych ludzi, że Bill Gates nie skończył studiów a zarabia miliardy ustalmy, że porzucenie edukacji mało komu otwiera ścieżkę zawodową. Ja na studia poszłam po maturze i jedną z wielu rzeczy, których dowiedziałam się na wstępie, od wykładowcy historii czegośtam, to że studia dają jedynie papier, a XXI wiek to produkcja nic nie znaczących magistrów. Bingo! Dawno temu na studia szli ludzie, którzy nie tylko przeciętnie się uczyli, ale było to trochę dla wybranych. Dziś idą na nie wszyscy, a jedynie na lepszych uczelniach pierwszy rok jest odsiewnią tych, którzy nie są w stanie podołać. Co wcale nie znaczy, że do magicznego mgr przed nazwiskiem dochodzą tylko wybitne jednostki, bo to nieprawda. Widzę ludzi, z którymi dziś studiuję i tych, z którymi studiowałam wcześniej. O ile wtedy więcej było młodych, zaraz po maturze, dziś takich nie ma. Większość przyszła dlatego, że papierka o wykształceniu wyższym potrzebują do rozwijania ścieżki zawodowej w pracy, którą już mają. Poza tym, statystycznie człowiek dwa razy w ciągu życia się przekwalifikowuje. Ostatecznie możemy skończyć pedagogikę a pracować w branży nijako z nią nie związanej, poza nawiązywaniem kontaktów interpersonalnych. 


Wracając do szkoły średniej, bo właściwie o niej chciałam. Pojawia się milion pytań jaką wybrać w kontekście dobrej zdawalności matur i przygotowania do dalszej edukacji. W cudzysłowie "dobre" szkoły pomagają nastolatkom nie tyle zdać maturę, co przygotować się do wymagań stawianych im wyżej. Najlepsze liceum w województwie nie sprawi, że ktoś dobrze je skończy nie zaglądając do książek. A jeśli sprawi, to chapeau bas, bo ja byłam jednak głupią jednostką i uczyć się musiałam. W każdym razie teraz to widzę, bo to nie znaczy, że się uczyłam. Ale to każdy widzi po latach. 

Czy liceum naprawdę jest najlepsze? Myślę, że nie. I myślałam tak wybierając je - powiedzmy - świadomie, lata temu. Moim zdaniem liceum jest dobre dla ludzi, którzy mają sprecyzowane oczekiwania względem dalszej edukacji i są pewni tego, że pójdą na studia. Choć przez cztery lata zmienić się może wszystko. 

Czy szkoły zawodowe zasługują na miano "najgorszych"? Zdecydowanie nie! Dobrze wyuczony zawód nikomu nigdy nie zginie. 

Czy dobra szkoła średnia ma znaczenie dla ludzi, którzy chcą zacząć pracę zaraz po jej ukończeniu? Absolutnie żadnego. Pracuję w branży, do której teoretycznie potrzebne jest wykształcenie i w której "ciężko się zaczepić na stałe" (w ścisłym domyśle: bez znajomości). Ja tam trafiłam przypadkiem, jedynie z maturą, a na studia wróciłam mając już rok tej pracy za sobą. A prawdę mówiąc, widząc w tej i poprzedniej pracy zarówno cv jak i rozmowy kwalifikacyjne osób, które "się przewijają", nic co wpisane w dokumentach nie świadczy o człowieku. I o ile w branżach inżynieryjnych uczelnia z całą pewnością się liczy, tak w żadnej innej - raczej nie. Trzeba po prostu mieć wiedzę. A ustalmy, że jak ktoś chce się uczyć, to jest w stanie nawet nauczyć się sam... I to się tyczy każdego poziomu edukacji. 

Nie zrozumcie mnie źle, bo ja nikogo nie namawiam, by przestał się uczyć. Z perspektywy czasu jest mi nawet nieco wstyd, kiedy myślę o tym, jak sama "olałam" naukę, kiedy naprawdę był na nią czas. Pewnie gdyby bardziej mi się chciało poszłabym na inne studia, dziś miała je dawno skończone... Ale prawda jest taka, że ani nie lubię gdybać, ani nie chcę się nad tym zastanawiać. Lubię to miejsce, w którym jestem teraz, choć żadna szkoła i żadne wcześniejsze przekonanie mnie do niego nie popchnęło, bo to był czysty przypadek. Czasem tak bywa. A czasem, kiedy naprawdę mocno się czegoś chce, to ludzie staną na rzęsach, by to osiągnąć. I nic nie mam do dodania.

Może jeszcze poza jednym: dostaję pytania od osób mających dzieci w wieku szkoły średniej czy młodszych, co mają zrobić, kiedy te nie chcą się uczyć. Mnie rodzice dali wolną rękę do robienia co chciałam i nigdy się w to nie wtrącali, kiedy w efekcie wszystko było na plus. Mogę sobie myśleć, że gdyby moja mama siedziała mi nad głową i kazała się uczyć to miałabym lepsze świadectwo. Ale znam siebie na tyle, by wiedzieć, że mogłoby być zupełnie odwrotnie. Z resztą ja jestem na tyle dziwna, że mój mózg nie przyswaja informacji, które uważa za zbędne i choćbym siedziała nad materiałem dziesiątki godzin, zapominałam go po kolejnych sprawdzianach. I dziś mam w głowie pustkę większą niż ta, do której otwarcie się przyznaję. Część z Was czytających to jest w sytuacji tych rodziców. Z mojej perspektywy powiem Wam, że... warto jest dziecku zaufać. Dać swobodę, ale czuwać i nie zmuszać, ale pokazać mu możliwości. Po szkole poszłam do pracy, do fabryki, w której przewinęła się masa 18-latków na rok przed maturą. Akurat tego jestem pewna: gdybym zobaczyła jak to wygląda będąc w takim wieku, w ostatniej klasie przyłożyłabym się bardziej. Nie ujmując nikomu, kto wykonuje taki zawód! Sama spędziłam tam dużo czasu i na pewnym etapie tę pracę lubiłam. No cóż, aktualną po prostu lubię dużo bardziej, bo daje mi większą możliwość rozwoju. A tego chyba chcemy dla naszych dzieci. 

Dajcie koniecznie znać co o tym sądzicie!


źródło zdjęć: grafika google
kwietnia 10, 2019 No komentarze
Dzień dobry!

Rychło w czas, bo minęło bardzo dużo czasu od kiedy byłam tutaj ostatnio, ale z racji końca semestru, a co za tym idzie sesji, jak również podpisania umowy na pierwsze (sic!) mieszkanie, wyplułam się zarówno z wolnego czasu, jak również - nie oszukujmy się - chęci przyjścia na bloga w ciągu tych kilkunastu minut zupełnie wolnych w tygodniu. Cóż, wolałam odespać. 

Wracam w każdym razie. Ustaliłyśmy też z Kasią, że posty będą publikowane tutaj inaczej niż do tej pory, bo co dziesięć, nie pięć dni. Nadal zapraszamy w "wielokrotności piątek" w dacie, z tym że w schemacie 5-15-25. Obiecuję, że już dalej nie będę tego psuła (w każdym razie naprawdę się postaram!).

A w temacie postu na wstępie chcę powiedzieć, że rozpocznie on nową serię. Ja się urządzam, Kasia robiła to niedawno, a ponieważ na Instagramie (zapraszam na @zimnekawy) tematyka wnętrza pokoju dziecięcego cieszy się dużym zainteresowaniem, być może uda nam się zebrać tutaj również w tym temacie najważniejsze kwestie organizacyjno-inspirujące dla niektórych z Was. Ja w każdym razie dziś podchodzę do tego bardziej "na dorosło" i choć sama niekoniecznie korzystałam z rozwiązań z sieci, zawsze chętnie podzielę się tym, co zapisałam w baaardzo obszernym folderze "to do", który może kiedyś się ziści. Albo i nie, ale stanowi fajne rozwiązanie do małych przestrzeni. Nie przedłużam, zostawiam Was ze zdjęciami. 











Generalnie, jak widać, jestem fanką narożników i drewnianych dodatków. Zarzekałam się na wszystkie strony, że nie będę mieć w domu białych mebli, a ostatecznie mam w salonie wszystko białe, z dodatkiem drewnianego stolika kawowego, który ukochałam sobie wiele lat temu i pewnie pękłoby mi serce, gdybym go miała wyrzucić. 

Rzecz jasna pinterest jest kopalnią inspiracji, które w większości się nie spełniają, ale kiedy pierwszy raz usiadłam w tym swoim salonie pomyślałam sobie ze śmiechem, że na prywatnym blogu dawno temu dostałam zdjęcie wnętrza, które w oczach czytelników by do mnie pasowało... I wszystko jest takie samo. Naprawdę do tego nie dążyłam! Ale mimo wszystko uważam, że wiele jest prawdy w powiedzeniu "pokaż mi jak mieszkasz, a powiem Ci kim jesteś". Przy czym ma to zastosowanie w typowo swoich miejscach, nie wynajętych. Ale jakiś ułamek naszej osobowości zostawiamy przecież w każdym miejscu, w którym spędzamy dużo czasu. I tak, choć przez całe życie nie lubiłam doniczkowych kwiatów, dziś nawet w biurze mam ich pół parapetu. Więc, chyba coś w tym jest ;-)

Dajcie mi koniecznie znać, jakie wnętrza Wy lubcie i czym się kierujecie kupując rzeczy do domu - inspiracją z sieci, dostępnością gadżetów w sklepie, czy może stworzonym przed laty wyobrażeniem? 









marca 15, 2019 3 komentarze

Cześć dziewczyny!
Przychodzę dziś do Was z dość kontrowersyjnym tematem, choć kompletnie nie rozumiem dlaczego on takim się stał.. Karmienie piersią. Tak naturalna i piękna rzecz, której może doświadczyć kobieta.
Na wstępie: żadna ze mnie laktoterrorystka. Sama kocham karmić, ale rozumiem mamy, które nie chcą. Dobra, staram się zrozumieć te, które nie chcą "bo nie". Każda mama wie co najlepsze dla swojego malucha i nie mi to oceniać. Nie jestem ani lekarzem, ani wykwalifikowanym doradcą laktacyjnym. Wszystko to co przeczytacie dziś jest z mojej wiedzy, którą nabyłam karmiąc dwie córki przez prawie dwa lata.
Pewnie każda z Was kiedyś się zastanawiała w jaki sposób będzie karmić swojego niemowlaka. Ja od początku wiedziałam, że będę karmić piersią. Nigdy nie miałam z tym żadnego problemu. Może wypiłam to z mlekiem matki? ;D W sumie ja to dopiero długo byłam karmiona! 3,5 roku. :o Trafiłam również pod opiekę wspaniałej położnej, która przedstawiła mi wszystkie zalety karmienia piersią. Między innymi: składniki odżywcze idealnie dobrane, odporność - choć z tą to akurat nic nie wiadomo, mniejsze ryzyko poważnych chorób i wiele innych. Na lalce szkoliłyśmy się jak mam układać dziecko do karmienia. Wiedziałam, że trzeci dzień po narodzinach może być ciężki, bo jak to pięknie nazwała Pani Iwonka "organizm programuje się. Musi wiedzieć ile mleka ma produkować i na kiedy." - inaczej mówiąc nawał, który zresztą odwiedzi nas potem jeszcze kilka razy. Miałam mieć przygotowaną kapustę, cierpliwość i malucha przy cycu. Wiedziałam również od początku, że dieta matki karmiącej nie istnieje, ale super byłoby jakbym odżywiała się jak najlepiej, dla własnego zdrowia przede wszystkim. No to w teorii byłam przygotowana perfekcyjnie...
I wtedy. 30.06.2016 0:15 przychodzi na świat Karolina. Niestety mieliśmy bardzo skomplikowany poród, została mi zabrana zaraz po porodzie a ja musiałam leżeć 5h bez niej. Jak leżałam te 5h tak ciągle powtarzałam "ona jest głodna! Ja muszę jej dać jeść." bo przecież od razu po porodzie leci najważniejsza siara, a co jak mi zniknie?! Nie dostanie jej?! Zawieźli mnie na salę po tych 5h i przywieźli Karole. Pani pielęgniarka dała mi ją mówiąc "daj jej jeść, bo przecież głodomor nie przestaje krzyczeć" i sobie poszła.. A ja cała obolała ułożyłam się jakoś koło niej i  z łzami w oczach dałam jej pierś. Totalnie przerażona czy się uda, dlaczego ta baba sobie poszła i mi nie pomaga?! Miałam tyle myśli w głowie.. Ale Karola złapała i już nie puściła. Nie mieliśmy żadnych problemów, a ja pokochałam ten stan. Uczucie bliskości, którego nie da się opisać. Nawału nie dostałam, sutki obolałe były, ale szybko krem sobie z nimi poradził. Pierwszy miesiąc nie należał do łatwych pod jednym względem.. Karola wisiała na cycku cały czas. Ja nie mogłam odejść na chwilę, by nie było krzyku. Smoczek? Pf, a po co komu. Chociaż nie żałujemy tego, że nasze dziewczyny wychowały się bez nich. To czasem, by się przydał. Butelek również żadnych nie akceptowała do 6 miesiąca. W sumie do 9 miesiąca karmiłyśmy się bez żadnych problemów i wcale nie planowałam skończyć tego szybciej. Niestety okazało się, że druga ciąża jest zagrożona a karmienie powoduje przedwczesne skurcze. Walczyłam 2 tygodnie, by nie odstawić małej, bo przecież można karmić w ciąży i w tandemie. Ale nie dane było mi to, a zdrowie maleństwa było na 1 miejscu. Decyzja zapadła po powrocie  ze szpitala. Butelki 3 kupione, mleko też. Oczywiście przeszukałam internet, które jest najlepsze i najbardziej zbliżone do mleka matki. Padło na Hipp Bio Combiotik. Mąż miał wolne wtedy, ja się zamknęłam w drugim pokoju. Trochę krzyku i mała pije jak gdyby nic. A ja płaczę w drugim pokoju. Hormony robiły naprawdę swoje. Byłam smutna, że muszę to skończyć, że zabieram jej TO ze względu na drugie dziecko. Oj, co się działo wtedy w mojej głowie... A piersi. Miałam dwie chodzące bomby na swojej klatce piersiowej. Pomogły mi liście kapusty, bo w żadnej aptece panie nie chciały sprzedać szałwii do picia. I tak skończyła się ta piękna historia mlekiem pisana z Karoliną.
27.11.2017 20:15 przychodzi na świat Karina, po jeszcze trudniejszym porodzie. Na szczęście świetna położna daje mi małą do przytulenia i do piersi. Wtedy nawet nie wiedziałam, że ona wcale jej nie złapała.. Ale cieszyłam się wspaniałą chwilą. Trafiam na salę po 7h, po wybudzeniu z narkozy i zbytnio nie wiem co się dzieje. Dostałam zakaz ruszania się do rana. Oczywiście panie dały mi małą i poszły sobie.. A ja pewna, że teraz też pójdzie dobrze szybko zderzam się z rzeczywistością. Karina nie umie złapać piersi, płaczę, męczy się. Walczyłam trochę sama. Przyszły pielęgniarka starszej daty, która złapała mojego cycka sprawdziła czy coś leci i wepchała go w usta małej. Trochę się jeszcze pomęczyłyśmy, ale w końcu się udało. 2 noc w szpitalu. Karina cały czas płaczę. Zero pomocy, aż nagle pojawia się ta sama starsza pielęgniarka, która mnie opieprza, że nie umiem zająć się dzieckiem i budzi ono inne dzieci. Zauważa u mnie pudełko ptasiego mleczka... Żebyście Wy słyszały tą litanie, która wtedy usłyszałam. Przecież matka karmiąca je tylko bułkę z szynka i wodę! Co ja sobie myślałam! Ech.. A rano chodzi ordynator i pyta czy jem wszystko i wiem, że nie ma diety matki karmiącej? Rozumiecie tą hipokryzje. Jak dobrze, że wtedy posiadałam tą wiedzę, której na pewno nie miałam przy Karoli. Tu odsyłam Was głównie do Mamy lekarz, której jestem wielką fanką. Jej blog - www.mamalekarz.pl
U Kari oczywiście przyszedł okropny nawał w 4 dniu. Krzysiek biegł po laktator. Nie obyło się bez gorączki i okropnego bólu, ale wiedziałam, że to minie. To tylko jeden dzień. Wszystko było nieźle. Kari spała i jadła. Cycek służył jej tylko do jedzenia i miała go gdzieś. Zupełnie inaczej niż Karola.. Aż do 7 tygodnia życia. Kolki. Znacie to określenie pewnie bardzo dobrze. My wcześniej nie znaliśmy, ale poznaliśmy aż za dobrze. Codziennie od 23:00 do 3:00 do 20 tygodnia życia. Uwierzcie, że to był najgorszy okres w naszym życiu. Płakaliśmy z nią. Ja się nabawiłam babe blues. A wszyscy dookoła próbowali mi wmówić, że to moja winna. Krzysiek upewniał się u położnej czy ja na pewno mogę jeść wszystko. Bardzo trudny był to czas.. Ale na szczęście minął. A mała jak jadła z piersi tak jadła. Rozszerzanie diety szło w jej przypadku bardzo opornie. Nie widziałam kompletnie nadziei na to, że odstawiamy się po roczku jak sobie założyłam wcześniej. Dziś Karina ma 14 miesięcy. Ja piszę Wam post z wielką bombom w postaci cycka pełnego mleka, bo w piątek oficjalnie się odstawiliśmy. ;)
Ja się przy karmieniu z Kariną nabawiłam 3 zapaleń piersi. Mogę Wam powiedzieć, że w niektórych momentach czułam się jakbym znów rodziła. Ból jest okropny, ponad 39 stopni gorączki, drgawki i strach by się ropa nie wdała. Za 1 razem poradziłam sobie z pomocą rozbitych liści kapusty. Oraz masaży zimną i ciepła wodą na zmianę. 2 raz był już bardziej skomplikowany, nie mogliśmy zbić mi gorączki paracetamolem, masaże i kapusta nie pomagała. Lekarz, dostałam antybiotyk. Pamiętam jak lekarz śmiał się, że jestem dziś 4, że chyba upały nam doskwierają. I 3 nawał, który był w czwartek, zaraz po tym jak Kari nagle sama z siebie nie ruszyła piersi przez cały dzień i w ten sposób ja dostałam znak, że kończymy tą historię mleczną. Był to najgorszy nawał, gdzie rodzice przyjechali mi szybko pomoc. Na szczęście udało się bez antybiotyku. Aktualnie nadal mam pierś pełną mleka, ale to dlatego, że do organizmu dopiero dociera informacja o skończonej laktacji przez nas. Samo mleko w piersiach może utrzymywać się do 2 lat od odstawienia.
Jak widzicie nasza przygoda nie była usłana różami. Karmienie piersią jest trudne, bolesne i wymaga wielkiego poświęcenia, ale warto. Daje taką więź jakiej żadne inne doświadczenie życiowe. Ja kocham ten stan i już za nim tęsknię.

Kończąc dopiszę Wam produkty, które w tym czasie miałam okazję przetestować.
- poduszka od SmartMama dla mnie hit, mała zgrabna, piękna
- poduszek typowych rogali osobiście nie polecam
- krem bepanthen baby
- Avent Laktator Natural - rozwalił nam się po 3 użyciu - za to butelki dołączone super!
- mleko Hipp Bio Combiotik - najbardziej zbliżone do mleka matki
- butelki: Twistshake, Herobity, Lovli, Avent
- kapusta 
lutego 05, 2019 10 komentarze

Hej wszystkim!

Postanowiłam dziś do Was przyjść z postem o regulacji brwi. Ciekawa jestem ile z Was robi to w domu, a które korzystają z usług kosmetyczek? Nie wiem czy wiecie, ale wykonanie tego zabiegu w domu jest bardzo łatwe, w dodatku tanie i szybkie! Zdradzę Wam dziś moje triki. Sama na początku korzystałam z profesjonalnych usług, jednak od kilku lat wykonuje ten zabieg w domu. Ale od początku...

Co będzie potrzebne?

  • lusterko
  • pęseta
  • henna w żelu
  • woda utleniona
  • wazelina
  • miseczka/dowolne małe naczynie
  • pędzelek skośny do brwi
  • patyczki kosmetyczne
  • waciki
  • płyn do demakijażu/płyn micelarny/mydło

Wyznaczanie idealnego łuku brwiowego: 
Przyłóż pędzelek pionowo do płatka nosa i wewnętrznego kącika oka - to miejsce, w którym łuk powinien się rozpoczynać. Koniec brwi wyznaczysz przeprowadzając pędzelek od płatka nosa do zewnętrznego kącika.
Regulacja brwi:
Przy pomocy pęsety usuwamy wszystkie te włoski, które znajdują się poza wyznaczonym obszarem początku i końca łuku.

TEGO NIE RÓB!

  • Wyrwanie zbyt wielu włosów – podczas regulacji nie spiesz się, co chwilę oceniaj wygląd swojej twarzy z odległości kilku kroków. Pamiętaj, że zawsze bezpieczniej będzie wyrwać za mało włosów niż za dużo.
  • Nieregulowanie brwi – krzaczaste, nieforemne łuki żyjące własnym życiem, mogą sprawić, że będziesz wyglądała na zaniedbaną, zmęczoną i starszą niż jesteś. Pamiętaj, że ładne brwi to zadbane brwi.
  • Obcinanie lub golenie brwi – włoski bardzo szybko pojawią się na nowo, będą ostre i twarde. Co więcej, mogą całkowicie wymknąć się spod kontroli i odrastać w różnych kierunkach!

Możesz tak zostawić swoje brwi już. Na pewno podobają Ci się teraz bardzo, ale nie każda z nas ma pełne brwi, bądź ich kolor jest bardzo jasny przez co słabo je widać - dlatego warto położyć na nie hennę! Ale jak wybrać odpowiedni kolor? Odcień produktu, którym podkreślisz łuki brwiowe, powinien być o 1 lub 2 tony ciemniejszy od koloru naturalnych włosków.

  • Jeżeli jesteś blondynką o jasnych brwiach, wybierz kosmetyk w kolorze jasnego brązu, beżu lub szarości.
  • Jeżeli jesteś szatynką lub brunetką o jasnej karnacji, możesz sięgnąć po produkt w kolorze ciemnego brązu.
  • Jeżeli jesteś brunetką o ciemnej karnacji, możesz pokusić się o kosmetyk w kolorze głębokiej czerni.

Henna:

1. Obszar wokół brwi, który nie chcesz pomalować należy pokryć wazeliną. Możesz zrobić to patyczkiem kosmetycznym lub pędzelkiem.
2. Do miseczki wyciśnij około 1 cm henny oraz dodaj 3 krople wody utlenionej. Całość wymieszaj pędzelkiem do uzyskania jednolitej masy.
3. Skośnym pędzelkiem starannie wyznaczasz kształt brwi. 
4. Gdy wszystko zostało nałożone należy odczekać kilka minut. Im mocniejszy efekt chcesz uzyskać, tym więcej czasu trzymasz hennę na skórze. Zalecany czas to 5-10 minut.
5. Całość zmywasz wacikami nasączonymi płynem micelarnym bądź płynem do demakijażu. Sprawdzi się nawet woda z mydłem.

Gotowe! Efekt powinien spokojnie utrzymać się 2 tygodnie. Koniecznie pochwalcie się swoimi efektami! 
stycznia 05, 2019 No komentarze
 
Święta za pasem, w większości domów pachnie choinką i kończy się zadawanie pytań „co kupić…”. Ponieważ duch świąt zagląda przez okna, przychodzę dziś z Tagiem, starym niczym blogsfera i moja w niej obecność, a jednak, mimo wszystko, nie znalazłam nowszego!

1. Kiedy zaczynasz przygotowania do Bożego Narodzenia?
Kasia: Samo sprzątanie zaczęliśmy w tym tygodniu. Mycie okien, układanie perfekcyjnie wszystkiego jakby to było najważniejsze w tym okresie. ;D  Gotowanie zaczęłam dziś i właśnie w przerwie tworze dla Was post.  A jeżeli chodzi o prezenty to zwykle zaczynam je wymyślać parę tygodni przed świętami, ale kończy się to tak, że kupujemy je na ostatnią chwilę. Robiliśmy już 3 podejścia do nich...

Daria: Chyba nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Zazwyczaj po Mikołajkach kupuję pierwsze prezenty, lub chociaż rozglądam się nimi czy podpytuję co komu i w jakiej formie… W tym roku, wyjątkowo, ostatni prezent przyszedł w piątek pocztą, a stricte ostatni zakupiłam dopiero w sobotę. 

2. Posiadasz kalendarz adwentowy?
K: Nigdy nie posiadałam. Jeżeli już miałam te z czekoladkami to naraz.. Łakomczuchy tak mają. ;D
D: Nie, choć chciałam go nawet kupić. 

3. Jakie są Twoje ulubione filmy świąteczne?
K: Tylko nie Kevin... Ja wiem, że to tradycja, ale nie. Dość. Dziś Krzysiek śmiał się do Karoli, że jak ona będzie miała 20 lat to też będzie leciał. ;D Nie mam ulubionych. Zazwyczaj oglądamy bajki. Są najlepsze po prostu. Listy do M też w sumie nie najgorsze.
D: Muszę o tym wspomnieć na wstępie, żeby była jasność – nienawidzę Kevina. Po okresie dzieciństwa obejrzałam go raz, na szczęście niezbyt dokładnie…
Lubię natomiast Cztery gwiazdki (choć na ogół nie lubię komedii), Opowieść wigilijną w każdym wydaniu, Mikołaja z 34. ulicy (to mi chyba nie minie!), a w tym roku jeszcze Miłość jest wszystkim. Na przekór Listom do M. (o zgrozo!).

4. Czy masz jakieś wesołe wspomnienia świąteczne?
K: Każde święta są wyjątkowe i wesołe. Ale do historii przeszła Kasia w wieku 6 lat. Jak byliśmy z rodzeństwem mniejsi to tata nagrywał każdą imprezę, święta, urodziny i tego typu wydarzenia. Więc na jednym z tych filmów mała Kasia dostała zabawkową kasę pod choinkę i otworzyła sklep w swoim pokoju. Tata, więc pyta Kasię czy w tym sklepie jest tanio czy też drogo a Kasia dumnie odpowiada `trochę tanio trochę drogo`. Do tej pory się ze mnie śmieją. ;D
D: Nie wiem czy wesołe, ale myśląc o świętach przypominam sobie dom babci, w którym zawsze pachniało mandarynkami, a do którego zawsze zakradał się Mikołaj, zostawiał prezenty tuż przed kolacją i chociaż czekałam na niego co roku, nigdy nie udało mi się zobaczyć kto i kiedy tak naprawdę je zostawia…  

5. Jak wygląda Boże Narodzenie w Twoim domu?
K: Jedzenie, jestem łakomczuchem w końcu. Ale tą wyjątkowa atmosferę. Sztuczną, bo często sztuczną, ale czasem fajnie jest choć przez te 3 dni odpocząć od tego całego zgiełku, który towarzyszy nam na co dzień.
D: Od kilku lat Wigilię spędzamy już nie u babci, ale w domu rodziców. Zazwyczaj dzień czy dwa przed ktoś ubiera choinkę, co wcale nie sprawia, że całkowicie udaje się uniknąć nerwówki pod tytułem „nie zdążymy”. Po kolacji zazwyczaj oglądamy film z gorącą, typowo zimową herbatą. Pierwszy dzień – de facto mój ulubiony – zaczyna się od Mikołaja z 34. ulicy, później jest obiad u babci i czas typowo rodzinny. Drugi dzień wypełniony jest dziećmi :).
 
6. Co najbardziej lubisz w Świętach Bożego Narodzenia?
Spokój, kiedy emocje związane z przygotowaniami opadną.

7. Czy masz jakieś tradycje świąteczne?
K: Nie wiem czy to tradycja, ale Krzysiek przejął ją po moim tacie. Zawsze, gdy któryś z nich idzie po choinkę to wraca nietrzeźwy. Często i bez choinki. ;D
D: Poza dwunastoma potrawami, kolędami, wspólnym oglądaniem filmów, do których poza świętami nigdy się nie wraca, pasterką… Chyba nie.
Chociaż. Drugi dzień świąt tradycyjnie już spędzam w gronie najbliższych osób, które nie są moją rodziną, przynajmniej oficjalnie. Czy to jest kawa przy serniku z przyjaciółką, czy spacer po starówce z koleżanką… 

 
 8. Jakie są Twoje ulubione piosenki świąteczne?
K: Nie mam, ale lubię kolędy.
D: Last Christmas, no przepraszam. Nie wyobrażam sobie świąt bez Wham. A swoją drogą od kilku lat zamiast tych typowo świątecznych piosenek podśpiewuję raczej kolędy, w tym roku bezsprzecznie na szczycie jest Mario, czy Ty wiesz. 

9. Jaką będziesz mieć choinkę w tym roku?
Żywą, bez bombek. 

10. Jaki jest twój ulubiony zapach świąteczny?
K: Zapach choinki. To stu procentowe święta.
D: Pomarańcz z goździkami. I mandarynki, choć teraz już nie są jedynie na święta, kojarzą mi się typowo z Bożym Narodzeniem.

11. Jaki kolor lampeczek choinkowych lubisz najbardziej?
K: Żółte, białe. Średnio lubię kolorowe.
D: Białe!

12. Odliczasz dni do świąt?
K: Nie.
D: Raczej nie.

13. Ulubiony świąteczny napój?
K: Kakao. Wypiłam już 10 litrów. Najlepsze rano i wieczorem.
D: Zawsze i wszędzie – herbata.

14. Ulubiona świąteczna potrawa?
Zupa grzybowa. Ale tylko ta w wydaniu babci. 

15. Jak wygląda twój dom podczas okresu świątecznego?
K:W sypialni wiszą lampki na oknie. W kuchni stoi mała choinka i wielka bombka obok sobie leży, a w salonie stoi choinka. Skromne dodatki, które dają trochę tego nastroju.
D: W tym roku jest tylko choinka.


źródło zdjęć: tumblr. 
grudnia 20, 2018 No komentarze

Trochę nawiązując do poprzedniego postu Kasi, w którym dzieliła się z Wami pomysłami na prezenty dla najmłodszych, przychodzę dzisiaj z propozycją dla starszych. Nie jest to bynajmniej post stricte odnoszący się do świąt, ale jeśli szukacie pomysłu na podarunek książkowy, nie mogłam trafić z tą pozycją w lepszy czas. Od momentu, kiedy przeczytałam pierwsze zdanie opisu tej książki byłam pewna, że odłożę na rzecz tej pozycji wszystkie inne, choć zalegający na parapecie stosik już dawno skradł go całkowicie. Parapet, rzecz jasna.

A mimo to bałam się tej książki, głównie z jednego powodu - narracji dziecka, którą łatwiej niż jakąkolwiek inną popsuć choćby jednym, nietrafionym elementem. 

Zach to wrażliwie, pozostawione samo sobie dziecko, które po rodzinnej tragedii stara się poradzić ze swoimi demonami na swój sposób. Niekoniecznie trafiony, ale czego spodziewać się po sześciolatku. Co prawda niejednokrotnie odniosłam wrażenie, że jak na dziecko w tym wieku jest mocno samodzielny, trzeźwo myślący i dojrzalszy niżeli powinien być taki chłopiec. Ale może to kwestia tego, że kiedy rodzice sami nie radzą sobie ze sobą, dziecko w pewnym sensie musi dojrzeć, by zadecydować o sobie, choćby na niewielkiej płaszczyźnie.
Tego dnia sześcioletni Zach powinien był zostać w domu. Do jego szkoły wpadł uzbrojony napastnik i zabił dziewiętnaście osób, w tym Andy’ego, starszego brata Zacha. Dręczony przez koszmary chłopiec nie może liczyć na wsparcie najbliższych. Pogrążeni w żałobie i skupieni na własnym cierpieniu rodzice na ogół zbywają go niecierpliwym: ”nie teraz”. Osamotniony Zach odnajduje sposób na wyjście z traumy. Ucieka w świat wyobraźni - czyta i maluje, co pomaga mu zrozumieć i uporządkować własne uczucia. Odnajduje też sposób, jak pomóc najbliższym i sprawić, by przestali się zasklepiać w cierpieniu. On po prostu chce, by znów było jak kiedyś. 

Po kilkudziesięciu stronach podzieliłam się z Kimś myślą, że to chyba najlepsza książka, jaką wzięłam do ręki w tym roku i choć staram się być w tych osądach - zwłaszcza kiedy chodzi o książki - mocno ostrożna, mogłabym długo dyskutować na temat tego, kiedy ostatni raz spotkałam podobnie wciągającą opowieść osadzoną na gruncie psychologicznym, która nie pochodzi z serii Skrzywdzonych czy Prawdziwych historii. Choć z drugiej strony - łączy je jedynie tematyka, bo sam sposób przedstawienia tej historii jest zupełnie inny, abstrahując nawet od dziecięcej narracji. Kolor samotności to emocjonująca, chwytająca za serce opowieść rodziny, która rozbita po stracie dziecka i brata próbuje ułożyć sobie życie. Albo - może inaczej - uświadomić sobie, że tak naprawdę to życie toczy się dalej, choć zabrakło w nim jakże istotnego elementu, Andy'ego.

Jak to zwykle bywa, nie chcę powiedzieć zbyt wiele, więc po prostu zamilknę. Na koniec jeszcze jedno - uważam, że jest to jedna z tych książek, z którą każdy powinien się zapoznać. Zwłaszcza, jeśli jest lub planuje zostać rodzicem. Choć nie tylko. 

Mocne 6/6. Nie pamiętam, kiedy ostatnio oceniłam tak cokolwiek.

grudnia 10, 2018 No komentarze

Cześć wszystkim!
Ja wiem, wiem, że Mikołajki już jutro, ale...! Może są tu jeszcze takie gagadki jak ja, które nie mają kupionych wszystkich prezentów świątecznych? Musicie wiedzieć, że nie jestem dobra w kupowaniu prezentów, ale mimo wszystko bardzo lubię to robić. Pomyślałam,  że napiszę Wam małą listę prezentów dla najmłodszych. Coś tam jako matka dwójki maluchów wiem. Sami pewnie wiecie, że wybór w sklepach jest ogromny, a tym bardziej przed świętami, ale na co zwracać większą uwagę, co się przyda bardziej rodzicom, a co spodoba się dzieciom?


Zacznę od ubranek, moim zdaniem jeden z tych prezentów, który na pewno się przyda i nie będzie leżeć w kącie. Ale nie jest z nim tak łatwo. Nie wystarczy dowiedzieć się jaki rozmiar nosi maluch, bo nie każdy ma taki sam gust jak my, dlatego dobrym rozwiązaniem w tej sytuacji jest bon na zakupy. Mama idzie i wybiera ubranka, które jej odpowiadają. Każdy zadowolony. Oczywiście, włącza się nam wtedy lampka, ile? Tyle, na ile Cię stać i uważasz, że to odpowiednia kwota.


Maskotki interaktywne. Nie należą do najtańszych, ale są naprawdę świetne. Są to jedne z tych zabawek w naszym domu, które są cały czas używane. Warto się dowiedzieć czy dziecko nie posiada już takiej, a może mama myśli nad kupnem któreś? Ja osobiście polecam je w stu procentach. Wybór naprawdę jest spory. Nasze serce skradły szczeniaczki uczniaki (wcale nie mamy 3 sztuk, wcale...)

Zabawkami jest ogólnie tak, że ich jest zawsze za dużo i rodzice ich nie chcą za bardzo. Ale są takie, które zawsze skradną serce naszego malucha. Ich ulubieńcy z bajek. Do dziś oglądając filmik, na którym Karola znajduję swoją Mini mam łzy w oczach. Laska tak ją pokochała, że jest z nią 24/7. Nie pytajcie co, by się stało, gdyby ją zgubiła...

Komplet pościeli. Jej również nigdy mało. Każdej mamie zawsze się przyda kolejny komplet.  Nie jest to prezent tylko dla najmłodszych. Starszaki są również z niej zadowoleni. Rok temu mój brat dostał od nas pościel z Barceloną, której mój mąż do tej pory mu zazdrości. 

Biżuteria. Mały skromny drobiazg jest również fajnym pomysłem. Ale tu też uważamy. Nie każda mama chce by jej maluch od małego nosił biżuterię. Tu podstawą jest rozmowa z rodzicami dziecka, czy sobie życzą tego typu prezenty.


A może akcesoria do pokoju malucha? Nie mówię tu tylko o najmłodszych, ale i dla starszaków. Często rodzice myślą o zakupie jakieś pułki czy innego drobiazgu, który się przyda, ale zawsze zapominają go kupić.  Sławne już baseny z piłkami, czy też tipi. Jest tego naprawdę sporo.

Książki. Ich nigdy za mało! Dla każdego wieku idealne.

Gry planszowe. Czy Wy też pamiętacie te czasy, gdy siadało się całymi rodzinami do chińczyka? Warto dbać o ten czas.

Jeżeli chodzi o starsze dzieci. To na pewno najbardziej popularne są wszelkiego rodzaju gry na pc czy konsole. Nasze starsze maluchy szaleją za youtuberami, więc książka ulubionego youtubera czy bluza jest świetnym prezentem. 

Elektronika. Dla niejednego dziecka nowy smartphone to teraz spełnienie marzeń. 

Jakie Wy macie pomysły na prezenty dla najmłodszych i tych starszych? Chętnie zapoznam się z Waszymi pomysłami. Może, któreś wykorzystam. Kilku maluchów czeka na prezenty od nas. Nasze córki w tym roku dostaną kuchnię drewnianą do nowego pokoju. Na Mikołajki dostają zestawy kuchenne, które przydadzą się do kuchni. 


grudnia 05, 2018 6 komentarze

Kilka miesięcy temu, widząc w kinie zwiastun Narodzin gwiazdy, jak zapewne większość (potencjalnych) odbiorców, nie mogłam uwierzyć w to, że kobieta "stojąca przede mną", uśmiechająca się z ekranu, tak zwykła w swojej niezwykłości, jest osobą, której nie lubię od dawien dawna, jeszcze sprzed kreacji mięsnej podczas jednej z gali. Lady Gaga, w związku z tym filmem, od samego początku budziła kontrowersję i z całą pewnością to jej nazwisko, znacznie bardziej niż Coopera, przyciągnie do kina widzów. Czy słusznie? 

Mogłoby się wydawać, że to historia jakich wiele - muzyk, światowej sławy gwiazda rock'n'rolla, będąc pod wpływem dużej ilości alkoholu, w podrzędnej knajpie na przedmieściach spotyka dziewczynę, której talent nie budzi dyskusji, a która niedoceniona przez wytwórnie płytowe, tkwi w martwym punkcie, śpiewając głównie w barach. Nie trzeba widzieć więcej niżeli zwiastun, by nabrać pewności, że tych dwoje ma się ku sobie. Kariera Ally przy Jack'u rozwija się (zbyt) szybko, ale słysząc tę muzyką nie sposób kwestionować tempa, jakie nabrała i miłości, jaka narodziła się w sercach odbiorców. Od seansu próbuję przestać jej słuchać... i klops, replay.


Abstrahując od Gagi, od której nie mogłam oderwać wzroku i Coopera, którego postać ma w tym filmie co najmniej dwojaki wydźwięk, to historia trudnej miłości i wiary tej jednej osoby, że jesteśmy w stanie podbić serca i spełnić swoje marzenia. Do tego oparta na pięknej muzyce i świecie, którego każdy z nas w jakimś stopniu zawsze był ciekaw. 


Czytałam niedawno artykuł o Lady Gadze w Wysokich Obcasach - o kreowaniu wizerunku, problemach z tożsamością, zespole stresu pourazowego i szukania swojego miejsca. Również o marzeniach o zostaniu aktorką. Padło w tym tekście zdanie odnośnie tego, że krytyków filmowych odrzuca w tym filmie wszechobecność Coopera - reżysera, współtwórcy scenariusza, autora piosenek, odtwórcy głównej roli męskiej - a mimo to film ma szansę na trzynaście nominacji do Oscara, podbił serca widzów na festiwalu, gdzie miał swoją premierę i zachwyca nawet tych, którzy podchodzą do niego z największą rezerwą. 

Jest w nim kilka przepięknych scen, nieprzerysowanych, a co najważniejsze - prawdziwych. Nie jest to typowa muzyczna komedia o wschodzącej gwieździe, ale raczej dramat oparty na dźwiękach, przy czym nie mam tu już na myśli jedynie muzyki. Może powinnam tę myśl bardziej rozwinąć, ale - szczerze mówiąc - zupełnie nie chcę tego robić. 


Chciałabym tu zaspojlerować dwie cudowne sceny, ale zanim powiem o trzy słowa za dużo - na koniec dodam już tylko, że nie sposób się tutaj nie wzruszyć. A jeśli ścieżka dźwiękowa pochłonęła Was - jak dużą część odbiorców - przed seansem to ostrzegam, że później będzie już tylko gorzej. 

Widziałam w tym roku całą masę filmów, a mimo to ten zapamiętam jako jeden z najlepszych. Ale na podsumowanie też przyjdzie czas, pewnie w styczniu. 


zdjęcia z filmu: grafika google
gazeta: Wysokie Obcasy nr 12 (79) Grudzień 2018
grudnia 02, 2018 No komentarze
Older Posts


Jesteśmy tu dwie, na pozór skrajnie różne. W pewnym momencie postanowiłyśmy połączyć te dwa odmienne spojrzenia na życie i stworzyć miejsce, w którym będziemy mogły podzielić się myślami z kobietami na różnym etapie ich życia. Jeśli jesteś ciekaw jak to się zaczęło, zapraszamy do zakładki O nas u góry bloga.


Follow Us

Etykiety

  • LIFESTYLE
  • DZIECKO
  • BEAUTY / FASHION
  • BOOKS / MOVIES
Tekst i zdjęcia, jeśli nie podpisano inaczej, są naszą własnością. Nie wyrażamy zgody na kopiowanie i udostępnianie.

recent posts

Blog Archive

  • ▼  2019 (5)
    • ▼  kwietnia (2)
      • Gry planszowe (nie tylko) dla dzieci.
      • Czy wybór szkoły (nie tylko) średniej ma znaczenie?
    • ►  marca (1)
    • ►  lutego (1)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2018 (64)
    • ►  grudnia (4)
    • ►  listopada (3)
    • ►  października (7)
    • ►  września (5)
    • ►  sierpnia (7)
    • ►  lipca (5)
    • ►  czerwca (6)
    • ►  maja (6)
    • ►  kwietnia (6)
    • ►  marca (7)
    • ►  lutego (5)
    • ►  stycznia (3)
  • ►  2017 (1)
    • ►  lutego (1)
FOLLOW US @INSTAGRAM

Created with by ThemeXpose | Distributed By Gooyaabi Templates