facebook google instagram
Obsługiwane przez usługę Blogger.
  • Home
  • baby
  • BOOKS / MOVIES
  • Beauty / Fashion
  • Life Style
  • About
  • Contact
  • COOPERATION

Zimne kawy. Tworzone z myślą o kobietach.


Cześć!

Przychodzę do Was dzisiaj z recenzją matowych pomadek. Tym razem na świeczniku lądują dwa kolory z linii Vivid Matte Liquid by Color Sensational od Maybeline - 35 Rebel Red oraz 40 Berry Boost. 



Zacznę od początku, czyli tego co większość tygrysków lubi najbardziej, a mianowicie od pierwszego wrażenia. Proste opakowanie, jak wiele innych dostępnych na rynku pomadek. Od razu wiadomo, że zanurzony w produkcie aplikator jest typową dla błyszczyków "szczoteczką", którą jedni kochają za precyzję w obrysowaniu ust, a inni właśnie za jej brak - nienawidzą. Ja je lubię, mnie nie przeszkadzają, jestem w stanie umalować nimi usta bez spędzania przed lustrem pół godziny na poprawkach.




Na stronie producenta czytamy, że:


Pomadki w płynie z gamy Color Sensational pozwalają wykonać wyjątkowy makijaż ust - podkreślają naturalny kształt ust dzięki wyprofilowanej końcówce aplikatora, nadając im kolor z matowym wykończeniem, a zarazem pozostawiając uczucie komfortu i nawilżenia na ustach.

Zanim przejdę do konfrontacji z obietnicami Maybelline chciałabym zwrócić uwagę na to, że większość z nas do tych pomadek z pewnością przyciągają kolory. Osobiście jestem wielką fanką czerwieni (mam ich kilka), dobrze się w nich czuję i nie potrafię przejść obojętnie obok takiego odcienia, który - no nie oszukujmy się - tak bardzo przykuwa uwagę. Bo przykuwa, prawda? :) W dodatku moje pierwsze spotanie z Vivid Matte to właśnie kolor 35., który dostałam w prezencie razem z identycznym lakierem do paznokci. (Maybelline Color Show nr 353) Cóż za symbioza!

Kremowa formula pomadki oferuje bogaty i długotrwały kolor z efektem ultra modnego matowego wykończenia. Płynna konsystencja produktów z gamy Vivid Matte Liquid pozwala na wyższe stężenie pigmentu, zapewniając wyższy poziom krycia i bardzo intensywny kolor na ustach.

Wracając do obietnic - kolor piękny, aplikator przyjemny w użyciu, zapach pomadki w porządku - przyjemny, nie duszący, niezbyt słodki, ale też nie mdły... Aplikacja przyjemna, bo produkt faktycznie jest aksamitny, nie daje uczucia wysuszenia na ustach. Chłonę z ust intensywność koloru, czekam aż nadejdzie ten oczekiwany matt... ale ta chwila nie nastąpiła. I, czytając później opinie w sieci odnośnie tych pomadek, wiem już, że to nie wina mojego egzemplarza, a całej tej serii, która choć nazywa się "Matte Liquid", z mattem ma wspólną jedynie nazwę, bo na pewno nie wykończenie.


Lubię matowe pomadki - od zawsze, zanim jeszcze stały się one modne. A z drugiej strony - szczerze nie znoszę błyszczyków i wszystkiego, co się klei. Czy to na ustach, czy na ciele (typu za gęste balsamy czy nieodpowiednio nałożona oliwka). I podejrzewam, że moja nienawiść do tego typu produktów już się nie zmieni. Ale! Choć Vivid Matte mattem nie jest, nadal jest to piękna pomadka w intensywnym kolorze, utrzymująca się na ustach względnie, "zjadająca się" równo, która (jako że nie jest matem) da się również zetrzeć w sposób dużo subtelniejszy i bardziej komfortowy niż większość produktów "wżerających się" w usta. Z prostego powodu - nie wżerania się. Wyżej już wspomniałam, że nie wysusza - zgadzam się z producentem co do kremowej konsystencji. I choć trochę zawiodłam się brakiem tego mattu (bo przecież po to kupuje się produkty mattowe, żeby mattowe były) - to jest to na tyle fajny produkt, że zakupiłam drugi kolor i szczerze je polubiłam.

Ostatnią rzeczą obiecywaną przez markę jest to, że pokochamy Vivid Matte za pięć rzeczy, więc oceńmy:
• idealnie matowe wykończenie makijażu ust - niestety nie;
• uczucie komfortu, nawilżenia i lekkości na ustach - zdecydowanie tak;
• bogaty, intensywny i długotrwały kolor - bogaty i intensywny na pewno, czy taki długotrwały... nie, ale nie skreślam ich pod tym względem, jest w porządku;
• płynną i kremową konsystencję - tak!;
• łatwą, przyjemną i precyzyjną aplikację - rzecz gustu ze względu na aplikator, jak pisałam wyżej, ja się zgadzam.



Podsumowując: czy polecam? Tak, ale nie dla kogoś szukającego mattu czy pomadki, której w ciągu dnia nie trzeba poprawiać. Tę z pewnością trzeba. W każdym razie cena jest przystępna, w drogeriach często zdarzają się promocje, więc jeśli jeszcze nie miałyście okazji zapoznać się z tym produktem, a chcecie - naprawdę zachęcam. A może już próbowałyście i chcecie podzielić się wrażeniami? :)
czerwca 30, 2018 No komentarze

Cześć wszystkim!
Znów przychodzę z postem - refleksją. Żegnamy się na dniach ze spacerówką Karoli, dlatego postanowiłam odświeżyć post o jej wyborze.
Karola kończy w sobotę dwa latka i dla mnie to czas, kiedy dziecko żegna się kilkoma rzeczami. Pampersa pożegnaliśmy, butelkę żegnamy powoli to czas na wózek. Z którego tak naprawdę Karolina zaczęła rezygnować wraz z narodzinami siostry. Głównie korzystamy z dostawki, ale większość spacerów spędza na nogach.
Ale wracamy do tematu! z dziś Każdy z rodziców staje przed wyborem kupna wózka czy to zestaw 3w1, bądź 2w1 bądź sama gondola, która osobiście bardzo polecam. My kupiliśmy Karolinie najpierw używaną gondole, z której byłam bardzo zadowolona. Jedynym jej minusem był brak możliwości skrętnych przednich kół. Karola siedziała bardzo szybko, gdy miała 4 miesiące, więc i szybko musieliśmy się pożegnać z gondolą. Poszukiwania jej zaczęłam wtedy od przejrzenia rankingów najlepszych wózków roku 2016. Na pierwszych miejscach w tych listach pojawiły się trzy wózki, takie jak:

  1. Wózek spacerowy Zapp Xtra 2 Blue Base 
  2. Wózek spacerowy Bebetto Nico S-Line
  3. Wózek spacerowy Bertoni Lorelli LORE S 300
Pierwsze co zrobiłam spojrzałam na nie wizualnie. Tak, ma u mnie to wielki wpływ. Najbardziej spodobał mi się Bebetto. Popatrzyłam na ceny. I tu było już różnie. Bo od 1300 zł do 400 zł. Ok, przeznaczyłam tysiąc na spacerówkę, więc mieszczą się. Czas przyszedł przemyśleć co chcę by posiadał nasz wymarzony wózek, który ma nam posłużyć przez kilka lat.
Ja szukałam samej spacerówki, więc z tego miała składać się moja baza.
Typ siedziska? Koniecznie rozkładany do pozycji leżącej. 
Co więcej?
  • amortyzacja, 
  • zdejmowana tapicerka, 
  • regulowany podnóżek,
  • duży kosz na zakupy.
Przydałby się również dodatkowe akcesoria takie jak:
  • torba do wózka,
  • folia przeciwdeszczowa,
  • moskitiera,
  • osłona na nóżki.
Odwiedziłam stronę producenta, gdzie przeczytałam opisy wózków Bebetto, które przypadły mi najbardziej do gustu. 
Bebetto Rainbow - opis
Bebetto Nico - opis

Obydwa modele urzekły mnie takimi cechami jak:

  • miękkie zawieszenie na sprężynach;
  • hamulec blokujący jednocześnie dwa tylne koła;
  • łatwy i szybki system składania ramy wózka;
  • obrotowe przednie koła wyposażone w systemy pamięci kierunku DMS oraz absorpcji wstrząsów SAS;
  • pompowane koła przednie i tylne z możliwością blokady;
  • siedzisko spacerówki odpowiednie dla dziecka od 6 miesiąca życia;
  • elementy tapicerki chroniące pociechy przed wpływem negatywnego promieniowania UV;
  • przedłużana budka 
Postanowiłam odwiedzić sklep, w którym dostępne są oba modele obok siebie i będę mogła je porównać. Od początku nie zależało nam na przekładanym siedzisku - a tym głównie różnią się oba modele. W sklepie, do którego pojechaliśmy miałam możliwość porównania wszystkich modeli Bebetto oraz innych firm. W pierwszej kolejności obejrzałam wszystkie wózki. Nadal podobał mi się najbardziej Bebetto. Posadziłam, więc córkę, by sprawdzić jak się czuje. W jednym i drugim nie było żadnego problemu. Porównując modele zauważyłam jedynie, że Nico ma mniejszy kosz na zakupy. Dlatego ostatecznie zdecydowaliśmy się na Rainbow.
Wózek aktualnie ma 1,5 roku i nigdy nie mieliśmy z nim żadnych problemów. Wózki Bebetto mają jeden wielki minus - waga. Sam rainbow waży 13kg. Dodajmy do tego dziecko i całkiem niezłe kilogramy nosimy. Sama firma i wózki mają bardzo dobre opinie na forach. Ostatnio zauważam coraz większą popularność na polskich chodnikach modeli bebetto. 
Wiadomo każdy z Was kieruje się swoim wyborem. Zróbcie sobie listę rzeczy, które musi posiadać Wasz wózek i nią się kierujcie. Nawet zajrzyjcie na allegro i tam odhaczając parametry, zróbcie sobie wstępną selekcje wózków i z niej wybierzcie najlepszy dla Was. 
Od siebie dodam Wam, że Karina ma również wózek tej firmy. Bebetto Torino 3w1, ale jego recenzja kiedy indziej. 
Mogę Wam polecić kilka modeli wózków typu 2w1 tejże firmy takich jak :

Tito S-Line - najlżejszy model firmy oraz najnowszy. Bardzo chwalony na grupach.
Holland - flagowiec tej firmy jeżeli chodzi o gondole. 
Torino - mój nr 1, gdyby miała kupować nowy wózek bez zastanowienia byłby to ten. 

Modeli jest naprawdę sporo. Na pewno wybierzcie coś dla siebie. 
Post może wygląda na sponsorowany, ale na pewno takim nie jest, a jedynie pokazuje moje odczucia. Jest to produkt polski, a my lubimy swoje, prawda?
czerwca 25, 2018 1 komentarze

Dlaczego mężczyźni poślubiają zołzy to poradnik śmiały i zabawny. Sherry Argov wyjaśnia kobietom, jak z przygodnego związku stworzyć głęboki i trwały. Bez cackania się, ze szczerością i zadziornością wyjaśnia, dlaczego bycie miłą do bólu niekoniecznie sprawi, że facet będzie bardziej oddany. Albowiem kobietą, jakiej on pragnie, jest zołza.

Autorka przytacza autentyczne rozmowy z mężczyznami, którzy bez cienia skrępowania udzielają drobiazgowych odpowiedzi na takie oto pytania:
• W jaki sposób mężczyźni manipulują związkiem, chcąc go utrzymać na niezobowiązującej stopie?
• Czy mężczyźni świadomie sterują emocjami kobiet?
• Jak ona może go przekonać, że zaangażowanie w związek było jego pomysłem?
• W jaki sposób kobieta może sprowokować oświadczyny, nie mówiąc słowa o małżeństwie?

Bez względu na to, czy jesteś singielką, mężatką, świeżo po rozstaniu, czy po prostu masz dość rodzinki, która radzi ci złowić męża, „bo czas leci”, Dlaczego mężczyźni poślubiają zołzy to nieodzowny poradnik, który pokaże ci, jak tryskać pewnością siebie, zdobyć jego serce i otrzymać miłość oraz szacunek, na jakie zasługujesz...

Dawno, dawno temu słyszałam na temat tej książki dziesiątki opinii, w zdecydowanej większości pozytywnych, dlatego sama postanowiłam po nią sięgnąć. Jako że niedawno, za sprawą nowego wydania, przeżywała swoją drugą młodość, postanowiłam podzielić się z Wami swoją opinią na jej temat. Na początek szczerze Wam powiem, że nigdy wcześniej nie zatrzymałam się (na dłużej) przy żadnym poradniku. Po ten sięgnęłam z czystej ciekawości. Chciałam zobaczyć o czym mówią setki kobiet na całym świecie. I... przyznaję, że pani Argov porwała mnie niemalże od początku. Może nawet nie tyle treścią, co swoim stylem. Ale od początku.

Zakładam, że wiecie już, że jestem czytelnikiem wymagającym i jeśli coś nie wciągnie mnie od początku, zazwyczaj zdania na temat danej lektury już do końca nie zmienię. Nawet, jeśli po zamknięciu książki stwierdzam, że "jednak nie było tak źle, jak założyłam", tego co na dzień dobry uznam za nienajlepsze, do kategorii dobrego już nie przypisuję. Tym, co mnie najczęściej zraża jest styl autora. Szanuję oczywiście zdanie tych, którzy się ze mną nie zgadzają - każdy z nas lubi coś innego i to, co do mnie nie przemawia, Wam może się podobać.

Otwierając Dlaczego mężczyźni poślubiają zołzy? miałam wrażenie, jakbym zamiast książki otworzyła... bloga. Albo poszła na spotkanie z kobietą, która nie zadając pytań, zaczyna udzielać na nie odpowiedzi. W każdym razie nie była to terapeutka, a raczej sąsiadka. Ktoś, kto podchodzi do tematu całkiem na luzie i potrafi powiedzieć chyba oszalałaś! chociażby podejrzewając mnie (nas, kobiety) o opisane w Zołzach zachowania.

Żeby nakreślić Wam schemat tej książki, mogłabym powiedzieć, że jest to lista najczęściej popełnianych w relacjach damsko-męskich błędów. A zasadą w nich najważniejszą jest: im mniej się starasz, tym lepiej wychodzi.  Wbrew powszechnemu przekonaniu, mózg faceta nie jest żadną ślepą uliczką, czarną dziurą czy martwym punktem. Chociaż nad tym ostatnim można by się chwilę zastanowić... Okej, nie w tym rzecz. Myślenie facetów jest schematyczne. Nie trzeba być wróżką, żeby przewidzieć niektóre zachowania, wystarczy zagłębić się w ich psychikę. Tym z Was, które nie mogą przestudiować samców na żywo, polecam pomoc pani Argov. Tylko pamiętajcie - jak to z poradnikiem, nie traktujmy wszystkiego zbyt serio, żeby nie oszaleć. Wracając do błędów. Współczuję kobietom, które popełniają je wszystkie, a na pewno takie istnieją, ale na pewno nie ma wśród nas takiej, której udało się wszystkich uniknąć.

Dlaczego mężczyźni poślubiają zołzy? składa się z faktów i mitów na temat męskiego myślenia. Z zasad, którymi powinny kierować się kobiety chcące zatrzymać przy sobie facetów, a także rzeczy absolutnie zakazanych w tych relacjach. Wszystkie te reguły, zakazy i objaśnienia zachowane są w tonie koleżeńskiej rozmowy, wykluczonej z pseudo-psychlogicznych wywodów, poparte rzeczywistymi rozmowami z mężczyznami, które przeprowadziła autorka.

Oczywiście nie są to rady gwarantujące którejkolwiek z nas zamążpójście, a z czasem może się nawet wydawać, że im więcej z nich wprowadziłybyśmy w życie, tym więcej mężczyzn się od nas odsunie, ale pamiętajmy, że żaden poradnik nigdy nie zagwarantuje nam spektakularnego sukcesu, a jedynie wpłynie na nasz sposób myślenia i przede wszystkim postrzegania samej siebie. A nie od dziś wiadomo, że najważniejsze jest podejście. :)

Polecam tę książkę każdemu, kto choć trochę ciekaw jest tego, jak od kuchni działają relacje damsko-męskie, a także każdej kobiecie, której wydaje się, że do szczęścia niezbędny jest jej mężczyzna.

źródło zdjęcia: grafika google
czerwca 20, 2018 No komentarze

Cześć!
Dziś chciałam napisać parę słów o leżaczkach / bujaczkach a jeszcze inaczej huśtawkach hybrydowych. Karina powoli wyrasta ze swojego, więc to idealny moment na moją refleksje na ich temat.
Na wstępie wspomnę, że Karolina posiadała identyczny leżaczek od drugiego miesiąca życia i z przykrością rozstaliśmy się z nimi, gdy miała siedem miesięcy. Karolina uwielbiała się w nim bujać. Zasypiała w nim, bądź się bawiła w najlepsze. Natomiast z Karinką było gorzej. Kupiliśmy identyczny jak miała miesiąc. Pierwsza próba krzyk. Odpuściłam. W drugim miesiącu kilka prób też słabo. Dopiero na przełomie 4-5 miesiąca zaczął ją interesować. Teraz często z niego korzystamy, gdy np. zmywam naczynia. Ale właśnie nauczyła się siedzieć, więc leżaczek staje się niebezpieczny już dla niej i będę powoli się go pozbywać. Pytałam również koleżanek mam jak było u nich z leżaczkiem. Większość z nich dzieci lubił się z nimi, ale były i te jak Karina, którym ta forma odpoczynku w ogóle nie przypadła do gustu. Nie da się wyczuć jak nasz maluch zareaguje na leżaczek, ale warto testować.
Jakie są zalety posiadania? Używany rozsądnie i z umiarem może bardzo ułatwić życie mamie i uatrakcyjnić czas maluchowi. Większego maluszka zainteresują zabawki, które są często dołączone do leżaczka. Natomiast noworodka ukoi delikatna melodia i wibracje. Pozycja lekko nachylona pozwala obserwować otoczenie. Funkcja kołysania pomoże zasypianiem. Niektóre leżaczki rosną razem z dzieckiem i kiedy maluch zaczyna siadać, służą podczas pierwszych prób karmienia dziecka.
Czym się kierować wybierając leżaczek?
Bezpieczeństwo:
  • odpowiednio zabezpieczone szelki,
  • wykonany z solidnych materiałów,
  • z szeroką podstawą,
  • pokrętła, przyciski i regulatory powinny być poza zasięgiem rąk dziecka, 
  • atesty.

Funkcjonalność:
  • zdejmowaną tapicerkę do prania,
  • możliwość zmiany wysokości siedziska,
  • kilka kątów nachylenia siedziska, 
  • opcja bujania,
  • składania leżaczka,
  • kołysania (świetne są te z opcją automatycznego bujania), 
  • wibrowanie. 

Elementy dodatkowe:
  • pałąk/ z zabawkami, 
  • pozytywka, 
  • elementy podświetlane, 
  • daszek chroniący dziecko przed słońcem. 

Na skapiec.pl znajduje się rangnig najlepszych lezaczkow roku 2018. Ponieważ ten ranking zmienia się codziennie zostawiam Was z linkiem do niego, a sama nie wklejam rankingu tu. Na bieżąco będziecie mogli sprawdzać, który leżaczek jest aktualnie faworytem rodziców oraz ich ceny. Link

czerwca 15, 2018 No komentarze
Jestem miłośniczką tatuaży wszelakich. Niemniej odnoszę wrażenie, że mimo poszerzania świadomości społeczeństwa i pozornej jego otwartości, te stereotypy dotyczące ozdób na ciele wciąż są aktualne. Pamiętam jak lata temu mówiło się, że wytatuowani są recydywiści. Później był bum na ozdoby u kobiet typu motylki na łopatce czy węże na kostce, później tribale na kości ogonowej (u młodych) i chyba wtedy zauważyłam, że tak naprawdę wytatuowanych jest więcej i nie wszyscy po kryminale. Nie wiem czy myślałam tak wcześniej, ale w umyśle dziecka wyrabiają się przekonanie zgodne z tymi, które głosi otoczenie. Chociaż moi rodzice są ludźmi raczej otwartymi. (raczej, bo o tym będzie dalej) I chyba obojgu im przeszedł pomysł czegoś na ramieniu czy kostce, ale - pewnie trochę ze strachu - bez większego echa i pozostał niezrealizowany.

Zanim jeszcze na dobre zacznę chciałabym zaznaczyć jedynie, że "jestem miłośniczką tatuażu" odnosi się do tych prac, które przedstawiają coś konkretnego i są dobrze wykonane. Mam swoje gusta i przekonania z pokrywaniem ciała tuszem związane, niemniej to co mi się podoba na ogół nie jest tym, co sama chciałabym nosić. Ale to już inna kwestia.

Artyści pojawiający się na konwencie tworzą w trakcie wydarzenia setki wzorów, traktując ludzkie ciało jak płótno, na którym powstają arcydzieła wykonywane z ogromną precyzją, w swoim realizmie przypominające nieraz prawdziwe fotografie – mówiła Matylda Jellinek, z biura prasowego Łódź Tattoo Konwent w rozmowie z Onetem po ubiegłorocznym Konwencie. * 

Pod koniec listopada ubiegłego roku wybrałam się na Łódź Tattoo Konwent. Z dwóch powodów - po pierwsze: z miłości do piękna przedstawionego na skórze, po drugie: z ciekawości jak to wydarzenie wygląda.

Tattoo Konwent to cykl wydarzeń związanych ze sztuką tatuażu i kulturą alternatywną, który od ośmiu lat odbywa się w największych polskich miastach. Jego pierwsza edycja miała miejsce w Gdańsku, potem do grona miast dołączały kolejno: Wrocław, Katowice, Poznań i Łódź. Organizatorzy zapewniają, że chociaż początkowo konwencja przyciągała głównie ludzi związanych z branżą oraz osoby mające już tatuaże, to dziś cieszy się ogromną popularnością również wśród szerokiej publiczności. *

Nie wiem czy jestem dobrą osobą do relacjonowania wydarzeń, ale nie lubię tego robić, więc nie będę próbować. Wspominam o tym konwencie, który w pierwotnej wersji miał być tematem przewodnim, bo - jak możecie przeczytać u góry - miało to być "wydarzenie warte uwagi nie tylko dla wytatuowanych i tych, którzy chcą swoją przygodę z tatuażem zacząć". Zanim się tam wybrałam chciałam wierzyć, że to również całkiem dobry event dla tych, którzy przekonani nie są, a zwyczajnie ciekawi. Bo o tatuażach się mówi, próba walki ze stereotypami wychodzi raczej kiepsko w ogólnej ocenie i wydaje mi się, że tego typu imprezy powinny być przede wszystkim nastawione na poszerzanie świadomości, a nie nagradzanie prac tatuażystów. A chyba nie były. Z różnych względów nie spędziłam tam tyle czasu ile planowałam pierwotnie, ale ustalmy, że moje oczekiwania rozminęły się z rzeczywistością już na wejściu.

Bo w ogóle: zauważyliście kiedyś, że ludzie otwarci są do pewnego momentu? Pamiętam jeszcze ze szkoły historię nauczycielki od angielskiego o tolerancji działającej w jedną stronę. Opowiadała o wakacjach za granicą i całonocnych imprezach ludzi z pokoju obok i ich pretensjach o brak zrozumienia dla nocnego trybu życia (którym nie pozwalali im odpocząć przez tydzień), ale nie potrafili dostrzec, że sami też widocznie mają z tym problem.

Miałam chyba trzynaście lat, kiedy pierwszy raz próbowałam przekonać mamę, że kiedyś zrobię sobie tatuaż. Bogu dzięki, że dzieci do studia nie wpuszczają, kazała mi się zamknąć co najmniej do szesnastego roku życia. Więc potulnie siedziałam w ciszy czekając na szesnaste, siedemnaste, osiemnaste urodziny... A później, pewnego dnia, wróciłam ze szkoły z napisem na plecach, nad którym moja Rodzicielka niemalże się przeżegnała. Niby ładny, ale, dziecko, po co? Nie zapytała czy to przemyślałam i do dziś nie pyta co to dla mnie znaczy. Mam pełną świadomość tego, że nie jest idealny, że mogłam iść gdzie indziej i tatuażystę odradzam wszystkim, którzy w moim otoczeniu zaczynają jego temat. Ale gdybym miała tę decyzję podjąć jeszcze raz, byłaby taka sama.

Pamiętam jak przed przystąpieniem do pracy oglądałam igłę sprawdzając, czy opakowanie jest zamknięte, jak z ciekawością rozglądałam się po tym niewielkim, ale ładnym i sterylnym pomieszczeniu i pamiętam jak powiedział mi, że to uzależnia i rzadko kończy się na jednym. Później śmiałam się z koleżanką, że gdyby co roku na urodziny tatuować jedno zdanie, pod koniec życia czytano by mnie jak książkę. Nie sprawdzam tego jednak ;)

Pierwsze pytanie przy nim zawsze brzmi "co to znaczy", drugie, też zawsze: czy bolało? Przy kolejnym kolejność jest odwrotna, pytania te same. Ustalmy jedną rzecz - tatuaż to pewna ingerencja w nasze ciało, wstrzykiwanie pod skórę czegoś, na co nie ma miejsca. Śmieję się słysząc, że to uczucie podobne do pobrania krwi, bo przecież igła to igła. Losie! Oczywiście, że to nie ma ze sobą nic wspólnego. Skalę odczuwania bólu każdy ma swoją, ja stosunkowo wysoką do tego typu rzeczy, ale - przede wszystkim - tu nie chodzi o ból, ale endorfiny, które się wtedy wydzielają. I skala tych "motylków", ich skrzydeł trzepoczących gdzieś w brzuchu, jest większa niż opuchlizna i szok, kiedy po chwili przerwy maszynka znów wchodzi pod skórę. Mnie bolały poprawki, bo ona już była opuchnięta.

Pierwszy z tatuaży mam na karku, na co dzień go nie widzę, trochę za nim tęsknię. Za tym, żeby najzwyczajniej móc na niego patrzeć. Dlatego też (okej, okej, nie tylko dlatego!) drugi zrobiłam na nadgarstku, nie sposób go nie widzieć. Absolutnie zdaję sobie sprawę z tego, że może to brzmieć głupio. :) 

Wybrałam się na Łódź Tattoo Konwent z jeszcze innego powodu: szukając inspiracji. Mam internet, dostęp do miliona zdjęć i wzorów, które są tak piękne, że warto byłoby je powielać. Chociaż dobry tatuażysta nie korzysta z gotowych, chyba że wykonanych przez klienta. Ale ja mam swoje pomysły i rzeczy, z którymi zdążyłam się już przespać. Są tysiące ludzi na świecie, którym pomysł uderza do głowy kiedy przechodzą obok studia, jest wolne miejsce, więc działają. Ja nie jestem jednym z nich.








 # 1. TO DECYZJA NA CAŁE ŻYCIE
Dlatego też musi być przemyślana. Motylki z okazji pierwszego dnia wiosny, kiedy przechodzi się obok studia i akurat trafił się wolny termin może i są ładne, ale warto się zastanowić, czy za trzy tygodnie, miesiące czy lata nie zaczniemy tego żałować. A niestety popularne wzory mają to do siebie, że w pierwszej kolejności jest ekscytacja, a za chwilę... o boże, co ja zrobiłam. 

Teoretycznie można to usunąć albo zakryć. Uświadommy sobie jednak, że usuwanie tatuażu boli dużo bardziej niż jego zrobienie, trwa dłużej, jest bardziej kosztowne i tak jak zrobienie go zostaje do końca życia - usunięcie go nie daje tak spektakularnych efektów. Laser rozbija cząsteczki tuszu pod skórą, ale on nie wyparuje. Blizna zostanie i atrakcyjna nie będzie. A szukanie kolejnego nie mającego najmniejszego znaczenia wzoru tylko po to, żeby zakryć ten pierwszy może się okazać kolejną pomyłką. A zaryć jedno, które miało zakryć drugie... cóż, będzie jeszcze trudniej. Poza tym można się w tym zapętlić.

Anegdotka od tatuażystki, z którą znalazłam ostatnio nić porozumienia jest taka, że jeden z jej studyjnych kolegów zrobił klientowi kruka na łopatce, który był - mogłoby się zdawać - silnie zakorzenionym i pewnym pomysłem. Wyszedł ze studia naprawdę zadowolony, pojechał do znajomych... wrócił następnego dnia, żeby kruka zakryć, bo znajomym się nie spodobał. De facto chodzi mi o to, że jeśli jest to decyzja na całe życie - nie będzie przemyślana, ale przede wszystkim, niech będzie Wasza.

# 2. W TYM JEDNYM PRZYPADKU
STRACH PRZED DZIAŁANIEM MOŻE WYKLUCZAĆ Z GRY

A przynajmniej - powinien, tak myślę. Jeśli nie jesteś pewien wzoru, tego czy Ci się nie znudzi, czy będzie dobrze wyglądał, czy nie skreśli Ci pewnych możliwości zawodowych lub tatuażysty, który miałby ten tatuaż wykonać - zrezygnuj. Musisz być pewien.
# 3. WARTO POCZEKAĆ

Zarówno ze wzorem, co do którego naprawdę proponuję się upewnić i nie szukać tatuatora, do którego można iść z ulicy pod wpływem impulsu jak i na tatuażystę, którego prace naprawdę nam się podobają.

# 4. SZUKAJ DOBREJ RĘKI

Czyli oglądaj tyle portfolio tatuażystów ile jesteś w stanie. Czasem jest tak, że ktoś odnajduje się w rysunkach z komiksów i zrobi najlepszą na świecie Małą Mi czy Kaczora Donalda, ale najprawdopodobniej nie będzie w stanie wytatuować Ci na ramieniu buzi Twojego dziecka. I odwrotnie. Druga rzecz jest taka, że modne są ostatnio geometryczne wzory - okej, są ładne i można z nich stworzyć cuda, ale ktoś kto się w tym odnajduje może mieć problem z "lekką linią" i jeśli jego portfolio skupia się na tych pierwszych, proś o wzory drugich. I jeszcze jedno - jeśli, tak jak ja, wolisz napisy, szukaj kogoś, kto ma dużo zdjęć tego typu prac. Moja koleżanka twierdzi, że wytatuowanie odbitych liter to nic trudnego, ale ja Ci powiem, że wytatuowanie ich prosto to sztuka nie mniejsza niż drobne i finezyjne kształty tworzące większe wzory. Podobnie jest zresztą z narysowaniem prostej kreski. Niby nic, ale...


Nie jestem lekkoduchem. Na ogół twardo stąpam po ziemi, rzadko miewam głowę w chmurach i spontany dopuszczam bardziej w formie "jadę w piątek na Mazury" niż "szykuj się, jedziemy na imprezę". Taki typ, bywa. Czasem mam wrażenie, że mimo niektórych zachowań, jestem emocjonalnie starsza o dwadzieścia lat niż wskazuje na to moja metryka. Wcale nie jest mi z tym źle, nie w tym rzecz. Raczej w tym, że nie trzeba być kryminalistą. Prezesi największych firm na świecie po zdjęciu koszuli mają wytatuowane ciała. Miałam takiego szefa. W godzinach pracy zawsze w marynarce, po pracy podwijał rękawy koszuli, spod której wystawało pełno pięknych (i mniej pięknych) wzorów.

Możecie sobie myśleć, że tego typu tekstów krążą po sieci dziesiątki (albo i więcej), sama znam ich wiele, ale to nie znaczy, że nie warto o tym mówić, bo... wrócę do początku, stereotypy dotyczące ozdób na ciele wciąż są aktualne, a do tego wydaje mi się, że każdy zainteresowany tatuażem w pewnym momencie stawia te same lub podobne pytania. 

A Wy? Macie? Chcecie? Lubicie? :)

* link do rozmowy: klik
źródło zdjęć: grafika google 
czerwca 10, 2018 No komentarze

Cześć wszystkim!
Wykonując wczoraj paznokcie hybrydowe wpadłam na pomysł, by zrecenzowania Wam bazy od semilaca. Skoro zużyłam całą to warto o niej wspomnieć, prawda?
Musicie wiedzieć na wstępie, że żadna ze mnie kosmetyczka. Okej, byłam na kursie z tej dziedziny, ale kurs ten pozostawiał wiele do życzenia. Poznałam tam chociaż bardzo dobrze teorie, z której korzystam do tej pory. Jakieś dwa lata temu zaczęłam w zaciszu domowym robić sobie hybrydy oraz żele. Przeszłam przez kilka baz z różnym skutkiem. Nieraz były takie, które kochałam od pierwszego nałożenia a innym razem rzucałam epitetami na prawo i lewo. Aż siostra zakupiła właśnie semilaca. Tak wiem, firma ta ma różna opinie. Ostatnim czasem bardzo nie pochlebna, ale spróbowałam.
Nasz wybór to Semilac Base/Top 2w1. Jednak ja wykorzystywałam ją jako bazę. Jest ona rozwiązanie dla wygodnych oraz oszczędnych. Baza i top w jednym nie wymaga stosowania dwóch odrębnych produktów, zastępując je jednym. Jako baza, zachowuje się bardzo dobrze. Jest średnio gęsta, kolor rozprowadza się ładnie i bez problemów. Jako top całkiem nieźle. Choć dla mnie daje za słaby połysk. Producent informuje nas, że trwałość tego lakieru to 14 dni, więc w przypadku bardziej tłustej płytki może wymagać zmiany nieco szybciej. To dobry pomysł dla osób, które chcą na początek zaoszczędzić i wybrać jeden uniwersalny produkt. Ja swoje paznokcie zmieniam co dwa tygodnie i trzymają się świetnie. Nadmienię, że w ostatnim czasie robię sobie głównie paznokcie żelowe. Mamie, której robiłam hybrydy z tą bazą trzymały się nawet do miesiąca. Od siebie dodam, że jest dla mnie za delikatna. Nałożona sama na płytkę paznokcia nie utrzyma go w nienaruszonym stanie za długo. Choć potrafiłam chodzić z sama baza tydzień i nie było tragedii. Pod żelem czy hybrydą zachowuje się bardzo dobrze. Tym razem spróbuję nowości w postaci bazy samopoziomującej Semilac Extend Base. Znacie ją już? Chętnie posłucham opinii. 

czerwca 05, 2018 No komentarze
Newer Posts
Older Posts


Jesteśmy tu dwie, na pozór skrajnie różne. W pewnym momencie postanowiłyśmy połączyć te dwa odmienne spojrzenia na życie i stworzyć miejsce, w którym będziemy mogły podzielić się myślami z kobietami na różnym etapie ich życia. Jeśli jesteś ciekaw jak to się zaczęło, zapraszamy do zakładki O nas u góry bloga.


Follow Us

Etykiety

  • LIFESTYLE
  • DZIECKO
  • BEAUTY / FASHION
  • BOOKS / MOVIES
Tekst i zdjęcia, jeśli nie podpisano inaczej, są naszą własnością. Nie wyrażamy zgody na kopiowanie i udostępnianie.

recent posts

Blog Archive

  • ►  2019 (5)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (1)
    • ►  lutego (1)
    • ►  stycznia (1)
  • ▼  2018 (64)
    • ►  grudnia (4)
    • ►  listopada (3)
    • ►  października (7)
    • ►  września (5)
    • ►  sierpnia (7)
    • ►  lipca (5)
    • ▼  czerwca (6)
      • Vivid Matte Liquid by Color Sensational - Maybelline
      • Bebetto Rainbow spacerówka - gadżety rodzica
      • Sherry Argov - Dlaczego mężczyźni poślubiają zołzy?
      • Gadżety rodzica - leżaczki
      • Tattoo Konwent + co warto wiedzieć o tatuażu
      • Kobiecy kącik - Semilac Base/Top 2w1
    • ►  maja (6)
    • ►  kwietnia (6)
    • ►  marca (7)
    • ►  lutego (5)
    • ►  stycznia (3)
  • ►  2017 (1)
    • ►  lutego (1)
FOLLOW US @INSTAGRAM

Created with by ThemeXpose | Distributed By Gooyaabi Templates