Jakiś czas temu dzieliłyśmy się z Wami naszą poranną rutyną
(moja – tu, Kasi – o, tutaj). Przy okazji tamtego postu obiecałam też odnieść
się do tej wieczornej, która moim zdaniem jest dużo ciekawsza – co prawda
trochę wody od tamtego czasu upłynęło, ale oto jest, zapraszam. :)
Mój dzień kończy się różnie, w zależności od tego kiedy
wyjdę z pracy, ile mam rzeczy do zrobienia po drodze i jakie plany na
popołudnie, bo gdzieś w tym ciągłym biegu wciąż staram się znaleźć chwilę „dla
siebie”, pójść do kina, spotkać się z koleżanką na dobrej kawie, zaszyć się na
kilka godzin w lesie i chłonąć świeże powietrze…
Niezmiennie jednak, czego wymaga ode mnie moje małe,
czworonożne dziecko, ta wieczorna rutyna
zaczyna się od spaceru o 20.30. I to, nawet jeśli pada, zdecydowanie jest mój
ulubiony moment w ciągu dnia w ostatnim czasie – mogę spokojnie pomyśleć o
rzeczach, na które nie mam czasu wcześniej i pobyć sama ze sobą. I, oczywiście!,
tym małym stworzeniem błąkającym się pod nogami. :)
Następnie staram się znaleźć jeszcze jedną chwilę spokoju,
by móc napić się herbaty i zwyczajnie – a jakże, każdemu się należy! – nic nie
robić. Pomiędzy 21.30 a 22.30 jest też najczęściej mój czas na „odmóżdżanie”. W
większości przypadków czas na serial czy luźny przegląd instagrama (zapraszamy!).
Później zaczynam popełniać „urodowe błędy”. Podobno te
popełniane ze świadomością mają całkiem niezły smak, więc – jako że specjalnie
mnie one nie bolą – wyrobiłam sobie z nich całkiem silne nawyki.
Zmywam makijaż niezmiennie od lat używając do tego płynu
micelarnego Garnier. Bezapelacyjnie to mój ulubieniec, który radzi sobie z
każdą pozostałością makijażu po całym dniu, kiedy przecież go nie poprawiam
(mówiłam już o tym, bardzo tego nie lubię), więc i ta warstwa na twarzy jest o
niebo cieńsza niż rano.
Domywam twarz zawsze mydłem czy płynem do kąpieli, który
akurat mam pod ręką, nie przywiązuję do niego większej wagi i najczęściej jest to
ten duży płyn z pewnego dyskontu ;)
Myję włosy – codziennie, abstrahując od krążących w sieci
teorii, że „włosy przyzwyczajają się do codziennego mycia i zaczynają się go
domagać”. Napiszę kiedyś post o włosach – najprawdopodobniej po nowym roku –
dlatego teraz nie będę się nad tym specjalnie rozwodzić. Generalnie używam do
tego produktów drogeryjnych (ostatnio Fructisa i …. Na zmianę), podobnie jak
odżywki – trzy na pierwszym planie to moje ulubieńce.
Jako że mam suchą skórę, na jednej z promocji w Rossmannie
wynalazłam ostatnio balsam w żelu z Neutrogeny i przepadłam. Błyskawicznie się
wchłania, nie pozostawia tłustego osadu na skórze, czego naprawdę nienawidzę!
Do tego nie podrażnia zapachem i daje poczucie błyskawicznej lekkości i
gładkości. W dodatku jest to formuła stworzona na bazie kremu do twarzy, tak
więc w przypadku braku tego drugiego – spokojnie można „maznąć” nim nieco ponad
dekolt. Choć ja do twarzy używam akurat Lirene. Nie wiem które to moje
opakowanie. Lubię, polecam.
Popełniając kolejny błąd polegający na nie suszeniu i nie
związywaniu włosów – idę czytać. Do łóżka, bo to zdecydowanie moje ulubione
miejsce do tej czynności. Słucham przy tym muzyki, najczęściej radia. Nie
rozprasza mnie to absolutnie, w dodatku daje mi większe poczucie tej „chwili
dla siebie”.
Na dobranoc zawsze myśli wędrują w stronę pracy – cóż, ten
typ tak ma. Dziesięć razy sprawdzam budzik. Uznaję, że stanowczo za późno
chodzę spać, postanawiam poprawę… I tak codziennie… :)
Dobranoc!