Im dalej w las tym mniej drzew - czyli o tym, dlaczego łatwiej nawiązywać relacje, kiedy jest się młodszym
Łączę się w bólu ze wszystkimi tymi, którzy nie mają okazji
zaznać prawdziwego weekendu i będą jutro stali na straży, ale dzisiaj – jako że
jest 20 – przychodzę z innym, trochę lżejszym z dniej strony tematem, który
siedzi mi w głowie od momentu… postu na facebooku w jednej z grup, do której
dołączyłam przez Kasię i która nieustannie mnie zadziwia.
Padło w niej niedawno pytanie: jak ważne są dla Was zarobki
i wykształcenie Waszego partnera? Czy byłybyście w stanie być z kimś, kto nie
ma wyższego wykształcenia i kto zarabia „najniższą”?
Nie chcę poruszać tu drażliwego tematu pieniędzy, bo tak
naprawdę zupełnie nie o to chodzi, ale ilość komentarzy pod tym postem była
szokująca, a odpowiedzi na zadane pytania nie mniej. Podzieliły się one mniej
więcej pół na pół, ale ich żarliwość i co niektórych pouczeń wołała o… a z
resztą, z całą pewnością nie mnie to oceniać.
Oczywiście uważam, że każdy ma swoje zdanie. Uważam ponadto,
że odpowiedzi będą uzależnione od wielu czynników, m.in. od momentu w życiu, w
którym same się znajdujemy. Z całą pewnością inaczej odpowie na to
siedemnastolatka a inaczej czterdziesto- i szczerze mówiąc zdziwiłabym się,
gdyby te odpowiedzi były takie same.
Niemniej tak naprawdę wcale nie chodzi mi o wykształcenie i
ambicje (bo uważam, że w pewnym momencie życia te sprawy idą z sobą w parze) partnerów,
ale o jako takie nawiązywanie relacji. A konkretnie o to, że kiedy jest się
młodszym, jest prościej.
Siostra mojej koleżanki jest czterdziestoletnią singielką,
którą spotkała w życiu kilku facetów, ale żadnego „na życie”. Może kiedyś
jednego, ale… No właśnie – im dalej w las, tym więcej tych „ale”. Koleżanka
jest od niej młodsza. Ma męża i dwie córki. Ponadto w wielu naszych rozmów ma
też przekonanie – które w pełni podzielam! – że gdyby miała go znaleźć teraz,
pewnie by nie znalazła. X (nazwijmy tak jej siostrę) jest wieloletnim,
wykształconym i wykwalifikowanym, pracownikiem jednego z największym banków i
choć to nigdy nie padło, z pewnością nie zarabia najmniej. Ma swoje mieszkanie
(nawet dwa), swoje plany i swoje marzenia. Poznając facetów (a ustalmy, że niewielu
jest wolnych, wartościowych facetów 40+) szuka kogoś co najmniej równego sobie.
W pierwszej chwili można by pomyśleć, że to nie ma takiego znaczenia, ale jedna
z moich koleżanek osądzona o zwracanie uwagi na status społeczny facetów, z
którymi się spotyka powiedziała kiedyś, że można sobie fajnie gadać i zawierać
przyjacielskie relacje, ale docelowo żadna z kobiet przy -20 stopniach nie
chciałaby jeździć rowerem (w kontekście samochodów tychże jej facetów).
Cokolwiek bym o niej dzisiaj nie myślała – stwierdzenie w punkt. Żadna też nie
chce przecież trójki dzieci na dwudziestu metrach.
Nie zrozumcie mnie jednak źle – ja wiem, jestem w pełni
świadoma – że wykształcenie nie idzie w parze ani z pieniędzmi ani ambicją. I w
tej mojej odpowiedzi na powyższe pytanie, której udzieliłam wtedy jedynie sama
przed sobą, nie o stan konta się rozchodzi, ale o to, że ambicje rosną z wiekiem. Wraz z nimi oczekiwania. I o ile
siedemnastolatka zakochuje się w osobowości, o tyle dwudziestokilkulatka dodaje
już do tego ambicje, a ta czterdziestolatka poza poprzednimi będzie – siłą rzeczy
– patrzeć na to, jak wygląda życie tego faceta.
Mała dygresja – czytam właśnie książkę, w której po kilku
tygodniach regularnych spotkań kobieta weszła do zagraconego mieszkania faceta,
którego zawsze widywała w garniturze i przeszło jej przez myśl, że ten ułożony
zawodowo facet w życiu prywatnym może być zupełnie innym człowiekiem. A ona,
jako matka, niekoniecznie chce się wiązać z lekkoduchem.
Siostra X powiedziała kiedyś bardzo mądrą rzecz: poznałam
swojego męża mając niespełna dwadzieścia lat i wszystkie noce, które spędzał na
początku u mnie w domu spędzał w nim dlatego, że nie było go stać na samochód,
a autobus uciekł. Nie miał nic, nawet konkretnej pracy, ale to nie było ważne,
bo ja też nic nie miałam. Dopiero po kilku latach kupiliśmy (wspólnie!) samochód
i zaczęliśmy do czegoś dochodzić.
Trochę mi szkoda tej X. Nie mnie jedynej. Nie dlatego, że
osiągnęła wiek staropanieństwa, bo to dla mnie kompletna bzdura, ale dlatego,
że świadoma rosnących oczekiwań względem życia, również względem samej siebie i
swoich „osiągnięć” (w każdym tego słowa znaczeniu) – co de facto zauważam też
przecież u samej siebie – wiem, że im dalej w las, tym tych drzew wcale nie
jest więcej. Wręcz przeciwnie – im dłużej jest się samemu tym trudniej kogoś
znaleźć. Nie tylko w kwestii partnera na życie.
I wracając nie tyle do pytania co do żarliwości udzielonych
na nie odpowiedzi – może nie ma co przekonywać kogoś o swojej racji i wytykać
mu wszystkich „ale”, a warto uświadomić sobie, że przekonań zawsze będzie tyle,
ilu jest ludzi. I choćby kompletnie czegoś nie rozumieć, zamiast krytykować
można spróbować po prostu wysłuchać drugiego człowieka…
Kompletnie zakochałam się w tych grafikach!
źródło: grafika google
1 komentarze
Wizja Pana Idealnego rzecz jasna zmienia się z wiekiem, ale nie jestem przekonana, czy jest to kwestia wzrastających ambicji, chyba bardziej po prostu doświadczeń życiowych. �� Jako nastolatce wydawało mi się, że jak facet jest wysoki i ma podobne hobby (np. też lubi chodzić po górach), to już nic więcej nie trzeba. Dekadę później było dla mnie jasne, że ani jedno ani drugie nie ma większego znaczenia dla budowania związku, rodziny. I podobnie musiałam pobyć w związku z bezrobotnym żeby zrozumieć, że jednak posiadanie pracy bądź nie ma realny wpływ na relację. Przykładów można by mnożyć. Myślę po prostu, że z wiekiem nabieramy doświadczenia, również obserwując związki innych ludzi - a mając 20 lat myśli się po prostu "jakoś to będzie, przecież się kochamy, to wystarczy". I zwykle rzeczywiście jakoś jest... ��
OdpowiedzUsuń