Reklama dźwignią handlu, czyli o filmie, który budzi kontrowersje - Kler Wojciecha Smarzowskiego
Miałam ten post napisać wczoraj – zgodnie z planem i
terminarzem wpisów ustalonym wiele miesięcy temu. Z jednej strony mogłam to
zrobić, z drugiej zwyczajnie zasnęłam zanim dotarłam do klawiatury, a jeszcze
jedna kwestia jest taka, że gdybym faktycznie pisała go przed poniedziałkiem,
kiedy to w pracy (i nie tylko) dzieliliśmy się opiniami – mogłabym coś pominąć.
Lub nie, niemniej jednak byłaby to bardziej subiektywna ocena niżeli (mam
nadzieję) będzie.
Więc – na wstępie – dziś w wiadomościach usłyszałam, że
przez weekend Kler zobaczył ponad milion widzów, prześcigając tym samym Nowego
oblicza Greya z 2015 roku, na łeb na szyję bijąc pozostałe premiery tego,
ubiegłego i jeszcze wcześniejszego roku. Sukces?
Kilka(naście?) tygodni temu obiło mi się też o uszy, że
reklama Kleru została zawieszona w mediach z uwagi na wiele kontrowersji, jakie
rodzi ta produkcja. Są pewne (powiedzmy) społeczeństwa i dziedziny wyznające
zasadę „nieważne co mówią, byle nie przekręcili nazwiska” (tudzież tytułu,
nazywa marki itd.). Zakładam, że trochę tak to działa w tym również przypadku,
a poza tym jestem przekonana (co nie od dziś wiadomo), że antyreklama jest tak
naprawdę najlepszą reklamą. Tadam, mamy sukces finansowy producentów.
Do rzeczy – czy warto?
Moim (i nie tylko) zdaniem – nie całkiem. Po pierwsze, choć
oglądam stosunkowo dużo filmów, zwłaszcza w tym roku, jestem trochę ignorantką
jeśli chodzi o nazwiska reżyserów (nie zwracam na nie większej uwagi) i choć
dziś już wiem, że Smarzowski słynie z tego typu produkcji, myślałam, że będzie
w tym filmie… więcej Vegi. Czyli przerysowania, śmieszności na granicy z
żałością i zawodu – bynajmniej nie odnośnie produkcji, co może przedstawionego
w nim w nieco (lub więcej niż nieco) środowiska. Po drugie, nie do końca odstępstwo
od poprzedniego – myślałam, że jest to komedia. Poniekąd właśnie przez
podobieństwo do Vegi, które widzę przecież nie tylko ja, bo to nazwisko
przewija się w każdej niemal recenzji Kleru, a po drugiego dlatego, że takie
wrażenie dał widzom zwiastun.
Tymczasem iście komediowe sceny kończą się właśnie na
zwiastunach, a tym samym na pierwszych kilkunastu minutach filmu, a dalej jest obraz
księży. Przy czym, co istotne – nie kleru jako ogółu duchowieństwa (przecież!),
ale czterech księży, spośród których jeden jest łasym na pieniądze
przedsiębiorcą (oszustem i naciągaczem), chcącym zrobić karierę w Watykanie,
drugi wiejskim proboszczem zakochanym w swojej gospodyni, trzeci – oskarżonym o
gwałt głęboko wierzącym w Boga i swoje powołanie małomiasteczkowym proboszczem
i czwarty – biskup-przedsiębiorca.
Jadąc do kina usłyszałam w radio nadzieję, by „ci wszyscy,
którzy pójdą w ten weekend do kina nie głosowali na PiS”. W moim przekonaniu
polityka i religia są niczym dupa – każdy ma swoją. I choć powszechnie uważane
za tabu tematy wielokrotnie nie stanowią dla mnie tabu – o tych dwóch rozmawiać
nie lubię.
W sobotę w nocy słuchałam wywiadu z (jakimś) księdzem,
odnośnie Kleru właśnie – kleru jako kleru i Kleru jako filmu. Na zadawane z
każdej strony pytanie czy ten film zagraża Kościołowi i odpędzi od niego
wiernych odpowiedź w wielu rozmowach jest ta sama – nie zrobi on z chrześcijan
ateistów, ani też tych drugich wiarą nie napełni. Czy to w ogóle miał być film
o wierze? Nie sądzę.
Wracając do któregoś z środkowych akapitów powtórzę – nie jest
to komedia, ale podobnie jak u tego nieszczęsnego (z uwagi przynajmniej na
ciągłe porównania) Vegi, przedstawia wycinek pewnego środowiska, które działa
(lub nie działa, jak kto woli) w określony sposób.
Czy to jest dobry film?
Zdaniem krytyków – całkiem, zdaniem widzów – nie całkiem.
Moim zdaniem nie jest ani dobrze zrobiony, ani dobrze zagrany, a do tego im
więcej reklam tym zazwyczaj gorzej wychodzi – ot, taki paradoks. Być może
naprawdę dobre filmy bronią się same.
Przeczytałam gdzieś, że Kler ma szansę utwierdzić w swoim
przekonaniach osoby, które stronią od Kościoła z uwagi na wątpliwie moralne
postawy duchownych i tym, o czym w jego kontekście trzeba powiedzieć jest
głównie to, że Kościół tworzą ludzie (w tym miejscu było kilka cytatów
duchownych). Padło w tym filmie zdanie, które mogłoby być kwintesencją tego, co
w nim ukazano – „Kościół jest święty, ale tworzą go ludzie grzeszni”.
Nie będę żarliwie bronić tej produkcji, bo uważam, że nie
warto. Nie będę jej jednak nikomu odradzać. Zróbcie sobie chociaż tę
przyjemność i poczekajcie, aż przez kina „przewalą się” najgorsze tłumy. Może
chociaż wtedy odbiór będzie lepszy.
Na koniec Wam powiem dwie rzeczy – głosy zawodu niosą się
nie tylko w moim otoczeniu, ale niosły się również w momencie, kiedy widzowie
wstali z foteli w kinie, zanim jeszcze na dobre zapaliło się światło.
A dwa – pół roku temu czytałam Celibat, który to w
kontekście zachowań księży polecam Wam dużo bardziej niżeli dwugodzinny, za
przeproszeniem, bełkot.
zdjęcia z filmu: grafika google
0 komentarze