Dlaczego nie warto realizować wszystkich czasowych założeń i planów?

by - stycznia 30, 2018




Sylwester. Z kieliszkiem w dłoni i w pięknej sukience stoisz przed grupą przyjaciół odliczając sekundy do nowego roku, z tyłu głowy mając całą listę postanowień, najczęściej zaczynającą się od zdrowego odżywiania, mniejszej ilości słodyczy w diecie, większej selekcji treści, z którymi masz styczność w sieci, może zmiana pracy, mieszkania, systematyczne odkładanie pieniędzy... Brzmi znajomo? Szczerze mówiąc - ja tego nie robię. Dlaczego? 

Słowem wyjaśnienia - może to nie jest tak, że odliczając te sekundy mam w głowie zupełną pustkę. Nieprzerwanie od lat myślę wtedy o ludziach, z którymi - choć na odległość - wspólnie wkraczam w ten przysłowiowy "Nowy rozdział", choć nie pojmuję tego w ten sposób. O ile dobrze pamiętam jedyne postanowienia noworoczne jakie kiedykolwiek robiłam - robiłam pięć lat temu i były chyba trzy. Może cztery, ale to nieistotne, kiedy pół roku później połowy nie pamiętam, a druga połowa... 



No właśnie. Druga połowa po prostu jest nieaktualna. Wszem i wobec głoszone powiedzenie, że "jesteśmy tylko ludźmi" kończy się zazwyczaj usprawiedliwieniem "mamy prawo do błędów", ale w kontekście snucia planów i nakładania na siebie jakiegoś rygoru dotrzymywania obietnic aktualnych często jedynie w momencie ich składania powiedziałabym raczej: mamy prawo do zmian. Wszelkiego rodzaju. Zmiany założeń czy planów, ale również pewnych cech i priorytetów, które mają znaczący wpływ na te dwa pierwsze. 

Zakładam, że każdy zna kogoś, kto pod koniec roku jak mantrę powtarza "znowu nie schudłam", "miałam chodzić na siłownię", "nie udało mi się pojechać na wakacje", albo jeszcze gorzej i jeszcze bardziej przerażająco - "dalej jestem sama, wciąż biedna i tkwię w pracy, której nie lubię". Mnie to przyprawia o dreszcze i każdorazowo myślę sobie, że to nie niemożność dotrzymania tych postanowień wpędza ludzi w depresję, ale sam fakt określania czasu, w jakim mamy to zrobić. 

Kurczę! Zakładam, że dziś założony na palec pierścionek zaręczynowy nie doprowadzi mnie do ołtarza 12 lipca, choć od lat marzę o tej dacie, z bardzo wielu zresztą powodów, ale nie sądzę, że 13 zacznę płakać, że "nic mi nie wyszło". * Powiedzmy sobie otwarcie - 1 stycznia, któregokolwiek roku - nie ma mocy sprawczej do zmiany naszego życia. Ani, tak naprawdę, żadnego z jego elementów. ** 

Piszę o tym głównie dlatego, że jest koniec stycznia i - statystycznie - zdecydowana większość ludzi mających postanowienia noworoczne wielokrotnie już zdążyła je złamać. Niemniej w żaden sposób nie chodzi mi o to, by nie robić planów, zabijać marzenia i bez reszty oddawać się carpe diem. Jeśli komuś to pasuje to super, ale ani ja nie jestem typem człowieka, który byłby w stanie żyć w ten sposób ani nikogo do tego nie namawiam. Nie chodzi mi o samą w sobie kwestię tych planów, ale o osławione "od poniedziałku", "od nowego miesiąca", "od nowego roku". I - zgrozo! - w ciągu roku. 

Oczywiście, że mam swoje plany. Oczywiście, że o części z nich myślałam w grudniu. Oczywiście, że kilka chciałabym zrealizować w najbliższych miesiącach. Oczywiście, że trzymam kciuki, by i Wam się to udało. Apeluję jednak, by żadne z założeń nie dostało etykiety z wyznaczoną datą ważności realizacji, a co za tym idzie - byście nie robili sobie wyrzutów, że nie zdążyliście. Z drugiej też strony prowadzenie kalendarza, który przez dwanaście miesięcy nosi te postanowienia na jednej z pierwszych kartek i wykreślanie zrealizowanych powoduje w wielu ludziach konsternację odnośnie celowości tych zapisów i myślę sobie czasem, że ludzie się przecież zmieniają. Wspomniałam Wam ostatnio, że kiedy poznawałyśmy się z Kasią te prawie dziesięć lat temu byłyśmy zupełnie różne i inne niż jesteśmy w tej chwili. Myśląc w kategorii "za dziesięć lat" widziałyśmy siebie w zupełnie innych miejscach niż te, w których jesteśmy dzisiaj. Mogłabym w tej chwili zapłakać, że to mi się nie udało... ale dziś myślę, że pójście w skrajnie odmiennym kierunku niż ten, który kiedyś widziałam przed sobą (i dla siebie) to jedyna i zarazem najlepsza droga, jaką mogłam obrać. I jestem przekonana, co zresztą nieprzerwanie powtarzam, kiedy ktoś mnie pyta "dlaczego", że życie jest sumą wyborów. Nawet jeśli są one inne niż te wstępnie zakładane i prowadzą na inne ścieżki, to są nasze... a to jak się z nimi czujemy to sprawa wewnątrz nas, nie kwestia wykreślania punktów z listy "to do"

* hipotetycznie 
** chyba, że urodzi nam się dziecko, dostaniemy nową pracę, rzucimy starą, itd. Ale - generalnie - nie ma.


You May Also Like

0 komentarze