Moja wieczorna rutyna

by - października 30, 2018


Jakiś czas temu dzieliłyśmy się z Wami naszą poranną rutyną (moja – tu, Kasi – o, tutaj). Przy okazji tamtego postu obiecałam też odnieść się do tej wieczornej, która moim zdaniem jest dużo ciekawsza – co prawda trochę wody od tamtego czasu upłynęło, ale oto jest, zapraszam. :) 
 
Mój dzień kończy się różnie, w zależności od tego kiedy wyjdę z pracy, ile mam rzeczy do zrobienia po drodze i jakie plany na popołudnie, bo gdzieś w tym ciągłym biegu wciąż staram się znaleźć chwilę „dla siebie”, pójść do kina, spotkać się z koleżanką na dobrej kawie, zaszyć się na kilka godzin w lesie i chłonąć świeże powietrze…

Niezmiennie jednak, czego wymaga ode mnie moje małe, czworonożne  dziecko, ta wieczorna rutyna zaczyna się od spaceru o 20.30. I to, nawet jeśli pada, zdecydowanie jest mój ulubiony moment w ciągu dnia w ostatnim czasie – mogę spokojnie pomyśleć o rzeczach, na które nie mam czasu wcześniej i pobyć sama ze sobą. I, oczywiście!, tym małym stworzeniem błąkającym się pod nogami. :)

Następnie staram się znaleźć jeszcze jedną chwilę spokoju, by móc napić się herbaty i zwyczajnie – a jakże, każdemu się należy! – nic nie robić. Pomiędzy 21.30 a 22.30 jest też najczęściej mój czas na „odmóżdżanie”. W większości przypadków czas na serial czy luźny przegląd instagrama (zapraszamy!).

Później zaczynam popełniać „urodowe błędy”. Podobno te popełniane ze świadomością mają całkiem niezły smak, więc – jako że specjalnie mnie one nie bolą – wyrobiłam sobie z nich całkiem silne nawyki. 


Zmywam makijaż niezmiennie od lat używając do tego płynu micelarnego Garnier. Bezapelacyjnie to mój ulubieniec, który radzi sobie z każdą pozostałością makijażu po całym dniu, kiedy przecież go nie poprawiam (mówiłam już o tym, bardzo tego nie lubię), więc i ta warstwa na twarzy jest o niebo cieńsza niż rano.

Domywam twarz zawsze mydłem czy płynem do kąpieli, który akurat mam pod ręką, nie przywiązuję do niego większej wagi i najczęściej jest to ten duży płyn z pewnego dyskontu ;) 


Myję włosy – codziennie, abstrahując od krążących w sieci teorii, że „włosy przyzwyczajają się do codziennego mycia i zaczynają się go domagać”. Napiszę kiedyś post o włosach – najprawdopodobniej po nowym roku – dlatego teraz nie będę się nad tym specjalnie rozwodzić. Generalnie używam do tego produktów drogeryjnych (ostatnio Fructisa i …. Na zmianę), podobnie jak odżywki – trzy na pierwszym planie to moje ulubieńce. 


Jako że mam suchą skórę, na jednej z promocji w Rossmannie wynalazłam ostatnio balsam w żelu z Neutrogeny i przepadłam. Błyskawicznie się wchłania, nie pozostawia tłustego osadu na skórze, czego naprawdę nienawidzę! Do tego nie podrażnia zapachem i daje poczucie błyskawicznej lekkości i gładkości. W dodatku jest to formuła stworzona na bazie kremu do twarzy, tak więc w przypadku braku tego drugiego – spokojnie można „maznąć” nim nieco ponad dekolt. Choć ja do twarzy używam akurat Lirene. Nie wiem które to moje opakowanie. Lubię, polecam. 


Popełniając kolejny błąd polegający na nie suszeniu i nie związywaniu włosów – idę czytać. Do łóżka, bo to zdecydowanie moje ulubione miejsce do tej czynności. Słucham przy tym muzyki, najczęściej radia. Nie rozprasza mnie to absolutnie, w dodatku daje mi większe poczucie tej „chwili dla siebie”. 

Na dobranoc zawsze myśli wędrują w stronę pracy – cóż, ten typ tak ma. Dziesięć razy sprawdzam budzik. Uznaję, że stanowczo za późno chodzę spać, postanawiam poprawę… I tak codziennie… :)
 
Dobranoc!


You May Also Like

2 komentarze