Poznawanie ludzi w sieci. Część druga – związki.

by - lutego 20, 2018

źródło: grafika Google. 
W pierwszym poście dotyczącym poznawania ludzi w sieci poruszałam tematykę przyjaźni zawieranych w internecie, o czym możecie przeczytać tutaj. Tam też wspomniałam, że poza tymi relacjami jest jeszcze druga, powiedzmy, strona medalu, rozpoczynająca się często na serwisach randkowych czy w modnych ostatnimi czasy aplikacjach. 

Pokuszę się o stwierdzenie, że wszyscy znamy kogoś, kto kiedyś próbował. Nieważne z jakich powodów – nieśmiałości, braku czasu czy zwykłej, ludzkiej przecież, ciekawości. Niedawno moja znajoma pisała pracę licencjacką odnośnie związków w sieci, a konkretnie – kreowania własnego wizerunku na potrzeby przyciągnięcia do siebie osób pozornie nami zainteresowanych. No właśnie, pozornie. 

Poprzednim razem wspomniałam, że internet to dziwne zjawisko. Z jednej strony daje nam on absolutną swobodę bycia sobą, z drugiej też możliwość bycia kimkolwiek. I do momentu, w którym ktoś „znajomy” nie przyjdzie i nie obali kreowanego przez nas wizerunku możemy z szarej myszki zamienić się w dziewczynę pseudo-popularną, ze skromnego chłopaka spędzającego wieczory w książkach imprezowicza-łobuza, który statystycznie przyciąga do siebie więcej kobiet. Ale też odwrotnie, i tak dalej… 

Swoboda w sieci to taka trochę studnia bez dna. Nie oszukując nikogo – oczywiście, że założyłam kiedyś profil na portalu randkowym. Z powódki trzeciej, ciekawości. Dawno temu, z koleżanką, w walentynki zresztą, postanowiłyśmy po prostu sprawdzić jak to jest. Obie w tamtym czasie poznałyśmy kogoś, z kim udało nam się przegadać więcej niż jeden wieczór, pójść na kawę, a w jej przypadku – spędzić z tym facetem siedem miesięcy życia. I było fajnie. Nie wyszło nie dlatego, że zawiódł internet. Nie wyszło po prostu, ryzyko relacji, niektóre po prostu nie mają przyszłości. 

Weźmy pod uwagę jeszcze jeden czynnik, o którym też pisałam ostatnio – nawiązywanie relacji w sieci przychodzi nam o tyle prościej, że nie tylko możesz być kim chcesz, ale również dlatego, że kiedy jesteś w stu procentach sobą i komuś się to nie spodoba, po prostu zamykasz okno dialogowe rozmowy i łatwiej jest to przeboleć, chyba nie dotyka nas to tak bardzo jak moment, w którym na własne oczy obserwujemy znudzenie, rozdrażnienie, a wreszcie plecy odchodzącej osoby, z którą mieliśmy prowadzić miłą rozmowę, ale ta wcale nie okazała się miłą. I to działa w dwie strony. My też mamy możliwość „zranić trochę mniej”, jakkolwiek irracjonalnie czy nawet brutalnie by to nie brzmiało. 



Wydaje mi się, że to jest trochę tak, że kiedy już wejdziesz na tą ścieżkę – stajesz się rysikiem błędnego koła, które nieprzerwane w odpowiednim momencie będzie się za Tobą ciągnęło przez kolejne lata. Załóżmy, że jest sobotni wieczór. Z facebooka wiesz, że większość Twoich znajomych wyszła gdzieś, wyjechała na weekend lub spędza go z przyjaciółmi/partnerem, a Ty siedzisz w domu sam jak palec i jedynym towarzystwem jest coraz smutniejsza muzyka w głośnikach i kieliszek wina tuż obok klawiatury. Obraz godny Bridget Jones, a jednak jej też się przecież udało. Więc skoro już siedzisz przed tym komputerem, ad-block znów nie zadziałał i kolejny raz wyskakuje pomarańczowe serduszko zachęcające do poznawania ludzi to nieśmiało klikasz w nie, wybierasz ładne zdjęcie i piszesz, że niczego nie szukasz, ale nie interesują Cię przelotne znajomości. No niby się zgadza. Na motto życiowe znów wpisujesz tani tekst o chwytaniu chwili czy inne „dzień bez uśmiechu jest dniem straconym”, a następnie – publikuj. Nie mija dziesięć minut, kręcisz głową z niedowierzaniem i zastanawiasz się w jakim kierunku zmierza Twoje życie i kiedy obrało ten nienajlepszy tor, aż nagle – jedna, druga, trzecia wiadomość, „chciał(a)bym Cię poznać”, „może pójdziemy na kawę”, „nie interesuje mnie związek, jeśli jesteś zainteresowana niezobowiązującą relacją zostawiam numer telefonu”. Jedna twarz, druga, kolejna okazuje się interesująca. Bezdzietny, wyższe wykształcenie, małżeństwo jest dla niego bardzo ważne. I oczy ma takie, że wydaje Ci się, że nie mogą kłamać. Odpisujesz. Jeden wieczór, drugi, piąty. Pierwsza, druga, ósma kawa. Gdzieś pomiędzy wyjście do kina, poznajesz jego znajomych. Mija pół roku, niby jest fajnie, ale coś nie gra. Za kolejne pół okazuje się, że to małżeństwo wcale nie jest dla niego takie ważne, że jednak szukałaś czegoś innego, że znów jest wieczór, on z kumplami, a Ty przed szklanym ekranem z kieliszkiem wina tuż obok, żalisz się przyjaciółce… I wreszcie pakujesz walizkę, wychodzisz i kiedy już się pozbierasz, wracasz do pomarańczowego serduszka. Już wiesz jaki jest schemat, już wiesz czego się wystrzegać, wciąż nie jesteś przekonana, ale dalej ciekawa. Drugi raz nie dasz się nabrać. Ale przecież te oczy nie mogą kłamać… I tak dalej. 

Mam nadzieję, że nie macie tego schematu za sobą i jeśli kiedykolwiek mieliście konto w tym czy innym serwisie randkowym to macie z nim związane tylko dobre wspomnienia i rozczarowanie nie bolało tak bardzo. Albo! Że w ogóle rozczarowania nie było, jesteście szczęśliwi, macie dom i psa, dwa diabełki w pokoju pełnym zabawek albo bez tego wszystkiego – wspólne plany na życie. I tego Wam właśnie życzę – szczęścia na co dzień i wspólnych zamierzeń. 

Ale życie nie jest takie łatwe i nie zawsze jest kolorowe. Generalnie zaczyna się i kończy często pewnym grymasem. Relacje mają to do siebie, że często albo to my rozczarowujemy, albo czujemy się rozczarowani. Nie wierzę w to, że ludzie się nie zmieniają i uważam, że mają do tego prawo, tak samo jak do tego, by coś w drugim człowieku przestało nam wystarczać. Nad 98% rzeczy można pracować, pozostałe 2 będą przelewały czarę i myślę sobie, że naprawdę nie warto pozwalać napełnić jej goryczą. Nawet jeśli nam z kimś nie wychodzi to przecież nie musi kończy się w tym momencie, w którym przez lata później odwracamy głowę na ulicy mijając się bez słowa. Przecież coś było. Coś, co obie strony uważały za ważne. 

Mam takiego znajomego, poznanego zresztą w sieci, który tym wyżej wspomnianym rysikiem stał się na tyle dawno temu, że niedawno wylał gorycz niemożności znalezienia ciekawych osób na tych serwisach. Bo twarze nieładne, opisy nijakie, bo kobiety nie wiedzą czego chcą od życia. Ja nieustannie zastanawiam się, czy naprawdę od początku do końca muszę wiedzieć czego chcę i twardo się tego trzymać i czy nie wystarczy mi wiedzieć czego nie chcę i po prostu w tę stronę nie iść. Uważam życie za sumę wyborów i myślę, że raz ustalone priorytety mają prawo się zmienić. A wręcz to absolutnie normalne, że na pewnym etapie życia tak się dzieje. Ale nie o tym ten wpis. (taki też będzie, obiecuję) 

Pociągnęłam rozmowę ze znajomym, która od początku wydawała mi się bezsensowna i sprowadziłam ją do „dzikiej selekcji” i przedmiotowego traktowania kobiet. Jak patrząc na czyjeś selfie mam ocenić, czy ten człowiek wart jest spędzenia z nim całego życia i dlaczego odrzucamy na tych portalach ludzi, którzy nie potrafią konstruować opisów? A przecież mogą nie potrafić nie dlatego, że ich życie jest nudne i nie potrafią go poukładać, ale dlatego, że nie wiedzą od czego zacząć, być może nie potrafią pisać, a może nie lubią się przechwalać. Takim oto sposobem skreślamy naprawdę ambitnych ludzi mających aspiracje szufladkując ich jako niemających zainteresowań gburów. Podstawowe pytanie w tym momencie nie brzmi dlaczego tak robimy, ale dlaczego wymagamy od innych, by nas nie traktowali w ten sposób. 

Powtórzę raz jeszcze – internet to dziwne zjawisko, którego ja często nie rozumiem. Spotykamy w nim – bardziej lub mniej świadomie – tysiące ludzi dziennie, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, że cokolwiek widzimy lub czytamy, stworzyli przecież ludzi. I bez względu na to czy są to miałkie treści, które nasz umysł wyrzuci za trzydzieści sekund czy wartościowe rozważania, które zostaną z nami na dłużej zmuszając nas do zatrzymania się nad danym tematem – stoi za tym człowiek. Jedni mają mniejszy, inni większy zmysł estetyczny, jedni lepiej, drudzy gorzej piszą, jedni są mniej, inni bardziej otwarci. Może zanim wyrobimy sobie zdanie, warto skupić się na człowieku, a nie na słowach, które tylko pozornie go określają? 

Weźmy też pod uwagę, że te słowa płynące od nas w momencie odstawienia kieliszka wina w kolejny samotny wieczór nie zawsze będą tymi, które wypowiemy za dzień, dwa, tydzień… Nawet jeśli nie ma kieliszka, a umysł jest niczym niezmącony. Nasze pojawienie się w danym miejscu w sieci to często impuls, na którego podstawie nie warto wydawać ostatecznych osądów.


You May Also Like

0 komentarze