Włącz się do życia

by - maja 20, 2018


Jesteśmy społeczeństwem social mediów. Ludźmi żyjącymi online, którym dawno temu telefony przyrosły do ręki. Przyznaję - jestem uzależniona. Co w tym wszystkim najgorsze, od śmieci.

Oczywiście uważam, że wszystko jest dla ludzi. Internet to skarbnica wiedzy, którą można wykorzystać w naprawdę dobry sposób - wzbogacać wiedzę, poszerzać horyzonty, poznawać wartościowych ludzi (częściowo pisałam o tym tutaj - przy związkach - i tu - o przyjaźni). Ale kije mają to do siebie, że zawsze mają dwa końce - internet jest trochę jak to mrowisko, w którym te kije wywołują eksplozję śmiecio-treści, tak to nazwijmy. 

Trochę to tak jest, że jak nie ma kogoś w mediach to nie istnieje. Większość z nas korzysta z facebooka lub rzeczy jego podobnych - Twittera, Instagrama, Snapchata (wstawcie dowolne). Niektórzy ze wszystkich, niektórzy z jednego, o funkcjonowaniu innych nie wiedząc zbyt wiele, a jeszcze inni zaglądając choćby od czasu do czasu i... no właśnie, i co? 

 

Mamy - jako blog - swoje konto na Facebooku i Instagramie, mam też swoje prywatne, służące mi głównie do przeglądania treści, a niekoniecznie do ich publikowania, a co za tym idzie - napotykam codziennie dziesiątki, jak nie setki, zdjęć i postów obnażających prywatność. Pewnie, że to wybór każdego z nas co, ile i jak często publikuje elementy swojego życia w sieci i naprawdę chciałabym wierzyć, że robimy to świadomie, ale jestem głęboko przekonana, że nie wszyscy i nie zawsze. 

Abstrahując jednak od tego wszystkiego, co miało być jedynie wstępem, a jak zwykle wyszło za długie (tak już chyba mam) to chciałam zwrócić uwagę na coś innego. Mianowicie na to, że w ferworze social mediów i smartfonów stanowiących przedłużenie ręki ludzie przestali przeżywać pewne elementy swojego życia, a zaczęli je (tylko) pokazywać. 

Wydaje mi się, że to Wojciechowska u Jakóbiaka powiedziała ostatnio, że zamiast robić zdjęcia stara się zapamiętywać chwile. Podchwyciłam to zdanie jako że ja, wiele lat temu, uświadomiłam sobie, że chodzenie wszędzie z aparatem odbiera mi umiejętność przeżywania tego, co się wokół mnie dzieje. Kilka miesięcy temu pomyślałam sobie, że to może być kwestia wieku, że zamiast panoramy wielkiego miasta, które przez minione kilkanaście lat stanowiło jedno z moich większych marzeń, dziś wolałabym mały domek z ogródkiem i krowę w polu tuż za nim, kiedy na tarasie będę mogła w spokoju wypić kawę, choćby miała ona być zimna. Im więcej czasu spędzam ostatnio w trasie lub zwyczajnie poza domem, na spacerach, rowerze czy siedząc na wilgotnej trawie nad wodą, choć wcale nie jest ciepło, to myślę sobie, że opcja góralskiej chatki za miastem niczym Judyta w Nigdy w życiu to coś, w czym dużo bardziej bym się odnalazła. To wcale nie zmienia tego, że kocham tamto miasto tak samo mocno i chciałabym do niego wracać, do tej panoramy, do spacerów wielojęzycznymi ulicami i wszystkich tych elementów, których ludzie w nim nienawidzą. Zaczęłam po prostu dostrzegać, że życie to coś więcej. Więcej niż coś, czym można pochwalić się w sieci. 

Dlatego też, choć podczas ostatniej wizyty nad morzem trochę to złamałam, przestałam robić zdjęcia na wyjazdach. Pewnie, jedno czy dwa. Nic mnie jednak nie... hm, denerwuje? Czy może bardziej zasmuca? W każdym razie - w pewnym stopniu - rozczarowuje mnie widok ludzi (nie tylko młodych!) patrzących przed siebie przez ekran. Telefonu czy aparatu. Może, żeby opublikować to w sieci, a może po to, by jedynie zachować to dla siebie. Niemniej jednak wciąż mam wrażenie, że nie zapamiętujących tego, na co zdecydowali się wziąć udział. 

źródło: grafika google

Byłam wczoraj na kolejnym koncercie, na którym przez las rąk z telefonami nie było widać sceny. Z jednej strony ludzie śpiewają wspólnie z artystami, z drugiej do końca ich nie widzą. Osobiście wolę się mocno pogimnastykować, żeby tego artystę zobaczyć "na żywo" niż patrzeć w telebim, a tym bardziej obserwować wszystko przez story, którym od razu dzielę się ze światem. Wystarczy mi, że stojąca za mną pani relacjonowała wszystko live, a przekonana jestem, że poza tym, że nie było słuchać muzyki, to jej komentarzy już na pewno nie. Przynajmniej nie na tym filmiku, bo w mojej głowie owszem. 

Bywam w miejscach typowo turystycznych, zarówno w mojej okolicy jak i gdzieś dalej, w Polsce. Pewnie, że robię te zdjęcia. Kilka, głównie dla samej siebie. Niestety zauważyłam też, również po swoich znajomych, że o ile ktoś ich nie drukuje i nie składa klasycznych, papierowych albumów, do tego się po prostu nie wraca. Trzymamy na dysku rzeczy, o których po następnych podróżach się zapomina, zamiast starać się samemu je zapamiętać, zobaczyć takimi, jakimi były naprawdę. Nagrywamy je na nośniki cd, które nawet jeśli nie zaginą to za kilka lat nowe sprzęty całkowicie uniemożliwią nam ich odtworzenie, podobnie jak dziś bywa z kasetami VHS. Oczywiście, że pięknie jest to wszystko mieć. Ale jeszcze piękniej móc to zapamiętać. 

Naprawdę uważam, że wszystko jest dla ludzi. Ostatnio przy okazji rozmowy o prezentach komunijnych wspomnieliśmy ze znajomymi analogowe aparaty. A konkretniej to, że ograniczenie w postaci iluś slajdów na kliszy pozwalało ludziom zachować pewien umiar, nauczyć się selekcjonować, dało szansę nacieszyć się tym, co mamy przed sobą, tuż obok. Nawet jeśli te kilka zrobionych zdjęć nie nadaje się do publikacji na insta to osobiście uważam, że one są o tyle piękne, że są nasze, najprawdziwsze, spontaniczne, jedyne, a nie wyselekcjonowane z tysięcy, których nikomu nie chce się później oglądać, bo pięćdziesiąt jest podobnych, tylko kąt nachylenia nie taki

Idzie lato, coraz więcej wyjazdów, coraz więcej zwiedzania, coraz więcej rzeczy wartych, by naprawdę je zobaczyć. Więc, proszę, patrzcie! Przeżywajcie, zapamiętujcie, ukochajcie wspomnienia i opowiadajcie o tym co się wydarzyło nie tyle pokazując, co opisując te chwile. A może z tych kilku(nastu) zdjęć uda Wam się stworzyć album, do którego naprawdę będziecie mogli wrócić, w kolejnych pięknych okolicznościach - domowych czy też niekoniecznie - przy kubku herbaty, dobrym winie, zimnej kawie? Życzę Wam przeżywania, offline

Przy okazji - Kasia pokazywała Wam pomysł na fotoksiążkę, do którego zawsze możecie się cofnąć, nie tylko przy okazji zbierania letnich wspomnień.  


You May Also Like

0 komentarze